Poród w prywatnym szpitalu to nie tylko luksusowe warunki i świetne wyposażenie sal. Przede wszystkim to gwarancja bezpieczeństwa, spokoju i najwyższy poziom świadczonej opieki medycznej.
O
moim porodzie nie pisałam wiele, bo też nie czułam potrzeby uzewnętrzniania się
w tym temacie i serwowania Wam szczegółowego opisu. Postanowiłam jednak napisać,
dlaczego rodziłam w prywatnym szpitalu i dlaczego uważam, że były to najlepiej
wydane pieniądze w życiu. Wiem też, że choćbym kiedyś miała brać na to kredyt,
to rodzeństwo mojego dziecka też urodzi się w tym samym miejscu.
Dlaczego wybrałam szpital prywatny?
Jeszcze
w ciąży byłam pewna, że urodzę w jednym z łódzkim szpitali klinicznych. W końcu
poród to naturalna sprawa – wiele kobiet rodziło i wszystkie (lub większość) żyją. Szpital,
który wybrałam nie był położony jakoś specjalnie blisko od mojego domu, ale
pracowała tam moja lekarka, która prowadziła ciążę. Moją decyzję szybko jednak zweryfikowało życie. Na początku ciąży trafiłam
do tego szpitala z zagrożeniem. Pobyt był krótki, ale dał mi trochę do myślenia.
Nie chodziło może o warunki, bo te nie odbiegały jakoś specjalnie od standardu
w polskich szpitalach (jedna łazienka na oddział, mała salka z 4 pacjentkami,
wnętrza jak wyjęte z filmu kręconego w czasach PRL-u). Chodziło bardziej o to
jak się tam czułam, a przede wszystkim o opiekę lekarską. Pierwszą sprawą jest
podejście do pacjenta, nie przepraszam – petenta. Lekarz, który przyjmował mnie
na oddział był lekko poirytowany faktem, że w ogóle się tam znalazłam i po co przyszłam.
Kiedy zostałam przyjęta na oddział nie mogłam doczekać się jakichkolwiek
informacji o mojej ciąży i moim stanie zdrowia. Podczas 15-sekundowego usg
dowiedziałam się tylko, że „zarodek jest żywy” i nic więcej. Nie zobaczyłam
nawet zdjęcia usg. Podczas badania ginekologicznego w sali przebywało około 10
osób i nikt nie pytał czy wyrażam zgodę na ich obecność. Rozmowa z lekarzami ograniczała
się do ich pytania – jak się Pani dziś czuje? Niektóre pacjentki przez
pielęgniarki nazywane były „hrabiankami”, bo np. prosiły o poprawienie
wenflonu. Ja na szczęście nie musiałam o nic prosić. Nie były to traumatyczne
przeżycia, oczywiście, że nie. Ale w mojej głowie już wtedy zapaliła się czerwona lampka
i zaczęłam się zastanawiać czy chcę, by jedno z najważniejszych wydarzeń w moim
życiu odbyło się w tym miejscu.
Zbieranie
informacji i research
Im
ciąża była bardziej zaawansowana, tym bardziej zastanawiałam się nad porodem i
odczuwałam coraz większy strach. Z jednej strony byłam wściekła, bo czułam, że
nie chcę rodzić w szpitalu klinicznym i że to jak ja wyobrażam sobie „poród po
ludzku” rozmija się z tym jak to wygląda w rzeczywistości. Byłam wściekła, bo
uważam, że opłacam składki jak każdy i szpitale powinny zapewniać normalne
warunki i opiekę dla matek i ich nowonarodzonych dzieci. Czytałam opinie w Internecie,
fora, ale ostatecznie podjęłam decyzję po rozmowach z mamami, które rodziły w szpitalu,
który wybrałam. Każda z nich odradziła mi tę decyzję i swój poród wspominała źle,
jak nie traumatycznie. Wspólnie z mężem omówiliśmy wszystkie za i przeciw i
zdecydowaliśmy, że urodzę w szpitalu prywatnym.
Poród w prywatnym szpitalu - najlepiej
wydane pieniądze w życiu
W
szpitalu gdzie urodziłam syna sale porodowe i poporodowe są pojedyncze. Choć
może sala, to złe określenie, raczej przestronny pokój z wygodnym, sterowanym
łóżkiem i łazienką. Dzień porodu pamiętam doskonale i był to najpiękniejszy
dzień w moim życiu. Często wracam myślami do tej chwili, gdy Igor się urodził.
Był taki bezbronny, zagubiony i tak niesamowicie zależny ode mnie. Przez cały
poród był ze mną mąż i bardzo pomocna, miła położna. Lekarz właściwie też był
przez większość czasu. Dostałam dwie dawki znieczulenia ZZO, dzięki czemu przez większość
porodu byłam uśmiechnięta i mega zmobilizowana, by współpracować z położną i
lekarzem.Ze względu na skłonność do bliznowców bardzo zależało mi
na tym, by uniknąć jakiegokolwiek nacięcia, więc wykluczyłam również cesarskie
cięcie (choć gdyby była taka konieczność zgodziłabym się z miejsca). Założony
cel udało się osiągnąć. Nie mam żadnych złych wspomnień, żadnej traumy. Mój
poród był normalny, bez krzyków, łez z bólu czy też innych koszmarnych obrazków
znanych z filmów. Łzy były tylko, gdy już syn był na święcie – ze szczęścia i
wzruszenia.
Absolutnie
nie żałuję, że wybrałam szpital prywatny i że zapłaciłam za poród. Gdyby w
szpitalu klinicznym istniałaby możliwość opłacenia położnej, to być może
rodziłabym tam. Ale takiej możliwości, przynajmniej oficjalnie, nie ma. Nie
chciałam w dniu porodu użerać się z kimkolwiek, walczyk o cokolwiek, ani
martwić się czy moje dziecko urodzi się bez powikłań, bo komuś nie chce się
wykonywać swoich obowiązków. Nie chciałam też, by po porodzie, gdy często
przystawiałam dziecko do piersi obce osoby mi w tym przeszkadzały np. odwiedzając
inne pacjentki czy też, by na moim przykładzie uczyli się studenci. W spokoju i
w komfortowych warunkach spędziłam z synem 3 dni w szpitalu. Odwiedzały mnie
tylko najbliżsi członkowie rodziny. Nie musiałam brać ze sobą toreb wypchanych
po brzegi, bo wyprawkę startową zapewnił szpital. Nie musiałam też martwić się
o początki karmienia piersią, bo na miejscu była doradczyni laktacyjna, a z
resztą każda położna udzielała pomocy w każdej chwili. Czułam się spokojna, bo
zaraz obok był oddział neonatologii, więc w razie potrzeby syn miałby tam dobrą
opiekę (na szczęście mógł być cały czas ze mną).
Przy
okazji, by nie było wątpliwości – nie bojkotuję wszystkich szpitali
publicznych. Wiem, że w nich też można „rodzić po ludzku”. Jeśli miałabym 100%
pewności, że będę pod dobrą opieką i mój syn również, to nie wydawałabym
niepotrzebnie pieniędzy. Niestety nie miałam takiej pewności i nie chciałam być
potraktowana znów jak pacjent – petent. I niestety jednocześnie jest w tym coś
strasznego – brak zaufania do szpitala i do lekarzy. Gdybym mogła cokolwiek
doradzić dziewczynom, które czekają na rozwiązanie – zróbcie dokładny research.
Przeszukajcie wszystkie możliwe fora, sprawdźcie stronę fundacji rodzić po
ludzku (są tam m.in. statystyki nacięć krocza w danym szpitalu), wypytajcie
znajome. Nie kierujcie się tym, który szpital jest najbliżej (no chyba, że do
kolejnego macie 100 km) i wybierzcie to miejsce, gdzie będziecie czuły się
bezpiecznie.