Wreszcie są! Pachnące jak ciepłe bułeczki - zdjęcia z naszej, wiosennej sesji zdjęciowej. Fakt, trochę trzeba było na nie czekać, ale nie żałuję. Jesteśmy zachwyceni efektami i z wielką przyjemnością się nimi chwalę.
Sesja wiosenna w otoczeniu rodzącej się do życia natury marzyła mi się od dawna. Pierwsze promienie słońca, kwitnące kwiaty i my w ciepłym świetle - taki klimat widziałam oczami wyobraźni. Kiedy więc napisała do mnie Iza Maciejewska (koniecznie zajrzyjcie na jej stronę i bloga) zgodziłam się na zdjęcia bez wahania. Nie mogłam się doczekać sesji, ale umówienie terminu wcale nie było łatwe. Iza jest mocno zapracowana, my również, a pogoda była wyjątkowo kapryśna. W końcu, udało się! Zrobiło się ciepło, a słońce pozwoliło na uchwycenie ładnego światła. Zdzwoniłyśmy się więc szybko i postanowiłyśmy - robimy sesję.
Nie znałam wcześniej Izy, więc nie wiedziałam jak pracuje. Okazało się, że to nie tylko przesympatyczna dziewczyna, ale też fotograf z wielkim refleksem i wyczuciem. Natychmiast złapała kontakt z Igorem, który tego dnia był bardzo na NIE. Na szczęście nowa "ciocia" zna humory takich młodzieńców i nie miała problemów, by sfochowanego Igora rozbawić czy zachęcić do współpracy. Sesja poszła bardzo sprawnie, a efekty przerosły nasze oczekiwania. Igor został uchwycony w całej, swojej okazałości, do tego klimat naszego, tajemniczego ogrodu, wiosna, my..... Wyszło po prostu pięknie. Ale zobaczcie sami:



Ja jestem oczarowana zdjęciami i talentem Izy, której dziękuję za tę piękną sesję i pamiątkę. Zdjęciami wypełnimy nie tylko albumy, ale też ściany w nowym mieszkaniu.

Zapraszam Was również na sesje u Izy, która fotografuje nawet kilkunastodniowe maluszki i podejrzewam, że można zgłosić się do niej z każdym pomysłem.

A jak Wam podobają się efekty sesji zdjęciowej? Widać foszek Igora? :)

Dla każdej świeżo upieczonej matki większe wyjście z niemowlakiem to hardcore i wyzwanie niczym lot w kosmos. Nie wiadomo co ze sobą zabrać, co się przyda i przede wszystkim jak w nowym miejscu zachowa się dziecko. Wystarczy jednak opracować zestaw must have i spakować wszystko do poręcznej torby, a szykowanie do wyjścia będzie przebiegało gładko. Co zatem warto ze sobą zabrać?
Przede wszystkim, zależy gdzie i na jak długo idziemy. Must have u nas zawsze jest taki sam tzn.: kilka pieluszek na zmianę, chusteczki nawilżane i krem ochronny, komplet ubrań na zmianę, bidon z piciem i mała przekąska np. mus Kubusia (te dostępne w Biedronce mają prosty i dobry skład). Tyle. To jest zestaw, który zawsze zabieram na krótkie wyjścia, wizyty u lekarza itd. Kiedyś tych rzeczy było więcej, bo jeśli np. wypadła gdzieś pora jedzenia, musiałam mieć przy sobie termos z wodą i odmierzoną porcję mleka lub inny posiłek. Zawsze nosiłam ze sobą pieluszki flanelowe lub tetrowe na różne wypadki np. ulewanie.



Teraz, gdy maluch ma już 1,5 roku jest już znacznie łatwiej.  Obecnie wystarczy to niezbędne minimum, ale do torby zwykle pakuję jeszcze małą grającą zabawkę i książeczkę, które ratują życie np. w kolejce przed gabinetem lekarskim czy w restauracji kiedy czekamy na jedzenie. W torbie muszą się też znaleźć moje rzeczy, czyli portfel, dokumenty, klucze, kosmetyki, chusteczki chigieniczne, smartfon itd.

Nasz test - torba Skip Hop Duo
Na wszelkie wyjścia - małe i te większe zabieram torbę Skip Hop Duo (model Aztec). Torba jest nie tylko duża i pojemna, ale też po prostu ładna. Przypomina bardziej normalną, damską torbę niż taką, typowo - wózkową. To co dla mnie ważne, torba ma mnóstwo przegródek, więc znajdzie się w niej oddzielne miejsce na pieluszki, picie, przekąski czy smartfona, dzięki czemu w kryzysowej sytuacji nie muszę długo szukać potrzebnych rzeczy. Torbę bez problemu można przypiąć do wózka lub wygodnie nosić na ramieniu.
Torby Skip Hop Duo kosztują ok 250 zł, ale ja swoją kupiłam z drugiej ręki od znajomej, forumowej mamy. Torba jest w stanie idealnym, łatwo się czyści i jest bardzo wygodna. To był chyba jeden z moich najlepszych mamowych zakupów. Zdecydowanie polecam.

A Wy jak organizujecie wyjścia? Zabieracie dużo rzeczy? W co się pakujecie?


Na macierzyńskim miałam wielką rozkminę pod tytułem - praca. Męczyła mnie myśl o powrocie na etat i właściwie non stop wierciłam sobie dziurę w brzuchu marzeniem o pracy na swoim. W końcu firma ruszyła - moja własna działalność gospodarcza. Moje drugie dziecko. Chcecie wiedzieć jak jest?
Jak pracuje się na swoim nie wychodząc codziennie rano do biura i mając małe dziecko? Niełatwo. Kiedyś coś takiego nie przyszłoby mi nawet do głowy, a obecnie dokładnie tak pracuję. Oczywiście nie jest to praca w kamieniołomach, nie przerzucam codziennie ton węgla, więc jakkolwiek by nie było, nie jest to rodzaj ciężkich robót. Kilka utrudnień jednak jest.
Pierwsze to organizacja - od początku do końca wszystko organizować trzeba samodzielnie. To znaczy, samemu ogarniasz formalności, począwszy od zarejestrowania firmy, po ogarnianie zleceń, zdobywanie klientów, podpisywanie umów i rozliczenia pracy z nimi. Oczywiście pewne sprawy, jak np. księgowość, lepiej jest zlecić na zewnątrz. Nad wszystkim czuwasz jednak Ty - bo to Twój biznes i twoje dziecko, a jak wiadomo dzieci nie zostawia się samych sobie.
Druga kwestia, równie ważna, to organizacja pracy, planowanie projektów i nadzór na realizacją, czyli praca typowego project managera, to również moja działka. Nie byłoby z tym najmniejszego problemu, gdyby nie fakt, że do ogarnięcia jest jeszcze Igor. Na szczęście nie wpadłam w pułapkę pracy z dzieckiem, bo uważam, że w takim duecie nic nie da się zrobić porządnie - tzn. praca nie będzie wykonana na 100%, a dziecko wcale nie będzie dobrze zaopiekowane. Co najwyżej zdemoluje dom, co zwykle robi, gdy muszę np. odpisać na maila. Nie wiem zatem co zostałoby z mieszkania, gdybym musiała zajmować się Igorem i ogarniać tematy firmowe. Zatem mam w tygodniu wyznaczone dni, kiedy do pomocy przychodzi niania, wtedy ja ogarniam najważniejsze kwestie. Inne, o ile się da, robię na bieżąco w tygodniu np. w trakcie drzemek syna albo wieczorem.
Dzięki temu projekty mam dopięte, choć często pod dużą presją czasu, a jednocześnie mam też sporo czasu dla dziecka. Brzmi idealnie? Prawie :)
Wady też są. Kiedy działalność ruszy nie ma zmiłuj - hajs musi się zgadzać. Zatem należy pilnować płatności i zleceń. Bez tego łatwo o utratę płynności, a takie ryzyko to oczywiście mega wielki stres. Obowiązków jest całe mnóstwo i trzeba naprawdę dobrze organizować pracę i pilnować wszystkich etapów projektu, by niczego nie pominąć. W końcu we własnej firmie nikt nie przypomina o tym co zrobić - jesteś swoim szefem. Czasem na ogarnianie formalnej strony działalności brakuje już czasu i tym samym moja strona firmowa i wizytówki nadal się robią. Ale zrobią się i wtedy się nimi pochwalę.

Co pomaga mi w prowadzeniu firmy? Nastawienie na cel. Nie myślę już "od projektu do projektu", ale patrzę z szerszej perspektywy. Zastanawiam się jak mogę zdobyć nowe kwalifikacje, szukam nowych dróg dotarcia do klientów. W głowie kłębią się pomysły i co ciekawe nie myślę już o nich jak o luźnych ideach, ale celach do zrealizowania w przyszłości.

Wielu osobom wydaje się też, że jeśli nie ma codziennej pracy w trybie 8h wśród ludzi, to człowiek obrasta kurzem, całymi dniami przesiaduje w dresie i dziczeje. Nie wiem jak jest u innych, ale ja mam mnóstwo wygodnych sukienek i tunik, które noszę w domu. Od czasu do czasu wbijam się w ołówkową spódnicę i szpilki, kiedy mam spotkanie albo po prostu kiedy idę na randkę z mężem. Ostatnio byłam też w kilkudniowej delegacji, ludzie tam byli i nie orzekli, że zdziczałam. Zatem stwierdzam, że biurowy, etatowy kierat nie jest mi potrzebny żeby wyglądać i żyć normalnie.  
Na koniec dodam, że to nie blog jest moim źródłem utrzymania, choć z pewnością może być traktowany jako dodatkowe źródło dochodu, zatem swoje PKD również otrzymał. Może kiedyś? :)

Macie jakieś pytania do tematu? A może już pracujecie na swoim?

Ładne, wysokiej jakości zdjęcia, to obecnie konieczność w prowadzeniu bloga. Najlepiej, gdy umiemy je zrobić samodzielnie, a to wcale nie jest łatwe. Nie każdy ma dostęp do świetnego sprzętu czy kursów fotografii. Szkolić można się jednak samemu i to nieustannie, a bardzo pomaga w tym internet.
Sieć to kopalnia wiedzy. Wystarczy przebić się przez masę bzdur i dobrze poszukać, a można dotrzeć do wspaniałych źródeł informacji i inspiracji. Jeśli tak jak, marzycie by robić lepsze i piękniejsze zdjęcia, to koniecznie zajrzyjcie do poniższych linków. Zdjęcia niekoniecznie musicie wykorzystywać na blogu - fotki, to przecież sposób na uchwycenie pięknych wspomnień czy choćby upiększenie mieszkania.

Fotografia dla początkujących - Jeśli ustawienia ISO, przesłony czy czasu naświetlania to dla Was czarna magia, to najwyższy czas na zmiany. Na blogu Mutrynki znajdziecie fajny poradnik z ustawieniami podstawowych parametrów w aparacie. Autorka nie tylko podpowiada jak ogarnąć podstawowe ustawienia, ale też pokazuje różny efekt ćwiczeń na przykładach. 

Najlepsze aplikacje do edycji zdjęć na smarftonie - nic dodać, nic ująć. Zobaczcie jakie appki poleca Magda, autorka bloga My Pink Plum.

Jak rozmyć tło na zdjęciu - Picsart - Jeśli lubicie robić fotki telefonem, ale brakuje Wam w nich głębi, to koniecznie zajrzyjcie do posta z bloga Jest Rudo. Poza wspomnianym wpisem znajdziecie na nim sporą dawkę fotograficznej wiedzy: słowniczek fotograficzny, tuturiale z edycją zdjęć czy polecane przez autorkę aplikacje do edycji fotek. Polecam!

5 narzędzi do tworzenia ładnych treści - często polecam Wam wpisy Pauliny, ale to dlatego, że sama z nich korzystam. Jej rady się sprawdzają, a narzędzia, których używa rzeczywiście pomagają w codziennej pracy nad zdjęciami.

Pierwszy krok do lepszych zdjęć - jeśli zastanawiacie się nad kursem fotografii on-line, to zajrzyjcie do mojego posta. Opisuję w nim jak wygląda kurs i ile można z niego wynieść. Oczywiście polecam :)

Korzystacie z podobnych porad? Może polecicie inne, ciekawe wpisy fotograficzne?








 
Chyba nie ma mieszkańca Łodzi, który nie znałby Lunaparku. Niby jest to park rozrywki, ale został z niego już tylko mix skansenu i kolorowych jarmarków. Jesteście ciekawi jak wygląda?

Kiedy byłam dzieckiem, wypad do lunaparku i pobliskiego Zoo był dla mnie wielkim wydarzeniem. To była rozrywka z rodzaju tych najlepszych - bo nie dość, że jeździło się na karuzelach, które podnosiły adrenalinę do granic możliwości (tak, dla 5-latki Diabelski Młyn gabarytami dorównywał wieży Eiffla), to jeszcze dostawało się balon albo watę cukrową do pożarcia. Rewelacja! Szał i emocje, których nie dało się ugasić do wieczora. To były czasy kiedy, zamek strachu faktycznie był straszny, a beczka śmiechu śmieszna. Obecnie splendor tego miejsca nieco, a nawet bardzo przygasł.
 
 
Kiedy ja zdążyłam dorosnąć, to miejsce  totalnie zdziadziało. Karuzele są dosłownie straszne - nie z uwagi na prędkości czy wysokości, ale ich stan. Wiele obiektów nie działa, inne są niby nowe, ale wyglądają jakby ktoś wyciągnął je z ruskiego bazaru. W tle pogrywa przaśne Disco Polo.
 
 
Mimo wszystko, te pstrokate jarmarki, to jest obecnie rozrywka na poziomie master dla Igora. Wszystko jest tam nadal kolorowe (choć przyrdzewiałe gdzieniegdzie), duże, świecące i inne niż w domu. Już nie wspomnę o tym, że kiedy mój syn usłyszał twórczość naszych rodzimych disco twórców, to nie tylko podrygiwał, ale nawet szedł tanecznym krokiem. Udałam, że tego nie widzę i trwam w nadziei, że ten jednorazowy incydent nie wpłynie na jego gust muzyczny w przyszłości. Oby....

 
Mało tego, młody miał nawet okazję pojeździć (tak, pojeździć) na karuzeli. Ten dziki przejazd został uwieczniony na fotkach. Widać nawet jak pęd powietrza rozwiewał mi fryzurę ;) Nie korzystaliśmy z większej ilości atrakcji, bo w zasadzie Igor był już nakręcony do wieczora tym jednym przejazdem (ależ to ekonomiczne) i też nie było szczególnie dużego wyboru. Więcej "atrakcji" Lunapark przewiduje dla starszych dzieci, bądź dorosłych. Jeśli ktoś chce ryzykować życiem, to może nawet skorzystać z kolejki "górskiej". Przejazd na pewno jest emocjonujący, bo nie ma zbyt wielkiej pewności, że wagonik dojedzie do mety.

 
Nie jestem do końca pewna, ale szacując po ilości aut zaparkowanych wokół Parku na Zdrowiu oraz po zapchanych przez ludzi alejkach, to tamtego dnia były w tym kompleksie tłumy, liczące tysiące ludzi. I tak jakoś się zastanawiam - dlaczego miasto nie wykorzystuje potencjału tego miejsca. Dlaczego Lunapark stoi odłogiem, starzeje się i rdzewieje, podczas gdy miasto inwestuje pieniądze w stadion jednego z klubów piłkarskich?
 
Dlaczego nie jest tam ładnie? Dlaczego nie można wydzielić tej - starej, trochę kiczowatej, ale jednak kultowej części parku i zmodernizować przestrzeń na coś nowego? Tak tylko się zastanawiam, jak być może setki innych Łodzian, którzy tego dnia chcieli spędzić fajnie dzień.

 
 Nie to żebym narzekała, bo miasto hipsterów - Łódź, to moje miejsce i pewnie pozostanie nim na długo. Ale - fajnie byłoby mieć przestrzeń zaadaptowaną na potrzeby rodzin z dziećmi, nie tylko kibiców piłkarskich. Rodzice z Łodzi, jakie jest Wasze zdanie?  Chcielibyście żeby Lunapark zyskał nowe życie?
 

Jeśli Twój maluch lubi kreatywne, plastyczne zabawy, a Tobie brakuje dreszczyku emocji, to koniecznie zaopatrzcie się w farby do malowania palcami. Takie malowanie to nie tylko wielka frajda, ale też kolejny sprawdzian z ogarniania chaosu.
Skąd pomysł na taką zabawę? Pierwszy raz Igor zetknął się z farbami do malowania palcami na sali zabaw. Byłam zaskoczona, że tak dobrze radzi sobie z malowaniem i ile frajdy mu to sprawia. Miałam więc ochotę spróbować takiej zabawy w domu, choć oczywiście obawiałam się oczywistego - pomalowanych ścian i mebli. Na szczęście do tej pory udało nam się uniknąć "remontu" w wykonaniu malucha, a pierwsze wrażenia z wykorzystania farb w domu są bardzo pozytywne.


Nasze farby to zestaw do malowania palcami firmy Giotto Be Be (wspominałam już o nich tutaj), które Igor dostał od cioci z okazji Dnia Dziecka. W zestawie znajdują się trzy pojemniczki z gęstymi i kremowymi farbami w kolorze czerwonym, niebieskim i żółtym, fartuszek ochronny do malowania i trzy gąbki - zwierzątka do odbijania kształtów. Przyznam, że taki zestaw w zupełności wystarczy do tworzenia wspaniałych, abstrakcyjnych dzieł sztuki. Igor jest nim absolutnie zachwycony, ale jest jedna wada - koniec zabawy oznacza dramat. Musimy się z  mężem mocno natrudzić żeby odciągnąć go od malowania, kiedy sytuacja zaczyna się nam wymykać spod kontroli. Na szczęście jak na razie efektem zabawy są tylko abstrakcyjne malowidła na papierze i trochę więcej adrenaliny w naszej krwi ;) 


Farby bardzo łatwo zmyć zarówno z ciała jak i nawet ze stolika czy plastikowej zabawki, którą Igor też chciał pomalować. Raz pomalowana została też jego koszulka i farby bez problemu zeszły podczas prania.


Igor oczywiście ma czasem pomysł, by spróbować farb, ale na szczęście zawsze bawimy się w trójkę, więc udaje nam się nad tym panować. Co bardzo ważne - farby są nietoksyczne i przebadane dermatologicznie. Ich konsystencja jest też na tyle gęsta, że nie ma obaw przed np. rozbryzgiwaniem ich po podłodze czy stole.

Cena za zestaw to ok 40 zł w zależności od sklepu. W mojej ocenie farby są wydajne i wystarczą przynajmniej na kilka sesji malowania. Myślę, że zdecydowanie warto zafundować dziecku i sobie taką zabawę :) Zdecydowanie polecam.



Jeśli szukacie innych pomysłów na kreatywną zabawę to zapraszam na test pierwszych kredek mojego malucha.

A Wasze dzieci malują? Jakie plastyczne zabawy sprawdzają się u Was najlepiej?




Zrobiło się gorąco i to bardzo. W ciągu dnia słońce nie ma litości i dosięga każdy skrawek ciała. Czujemy się otępiali od gorąca, a dzieci? Dzieci mają jak zawsze ten sam, a może nawet większy power. Chcą szaleć, broić, a ich aktywność sięga zenitu. Jak radzić sobie z maluchem w upały, by samemu przerwać? Mam kilka swoich sprawdzonych sposobów.
 
Co ratuje mnie latem?
 
Ogród - w największy skwar świata zwykle wracam do chłodnego domu, ale mój syn to człowiek lasu i dziczy, więc mógłby nawet tam uschnąć, ale woli być na dworze. Zorganizowaliśmy mu więc na zewnątrz przydomowy placyk z atrakcjami, takimi jak: piaskownica, zjeżdżalnia i trampolina.

Nie, Igor nie nosi takiego stroju w upały, to fotki jeszcze wiosenne
Ostatnio do zestawu dołączyła wanienka (tak, wanienka) i basen o oszałamiającej wartości 18 zł. Cały ten zestaw spokojnie zastępuje wszystkie inne atrakcje, które są w domu. Niezbędnym elementem jest też parasol i ławeczka dla mnie. Gratis dorzuciliśmy młodemu wąż ogrodowy. To wszystko zapewnia dziecku frajdę, a nam spokój. Nie oznacza, to oczywiście leżenia z brzuchem do góry, ale można przynajmniej ulokować się w cieniu.

 
Sposób nr 1 - opcja na największy upał to kąpanie w baseniku i użycie węża ogrodowego do polewania siebie (jak na załączonym obrazku), wszystkich i wszystkiego wokół. Sprawdziłam na sobie i faktycznie polewanie wodą z węża powoduje szybkie ukojenie ;)


 
Sposób nr 2 - kiedy jest średnio ciepło młody korzysta z konewki i wanienki, do której przerzuca piasek i polewa go wodą. Tą mokrą i lepką masę nosi w różne zakątki ogrodu w znanym jedynie sobie celu. Potrafi spędzić na tym zajęciu pół dnia.

 
Sposób nr 3 - kiedy jest ciepło w baseniku ląduje woda. Wtedy młody bawi się przede wszystkim WO- czyli wodą. Wlewa, przelewa, nosi, wylewa, moczy części ciała itd. Rozrywka prześwietna i okupiona wieloma mokrymi ubraniami.

To nie był upalny dzień, więc niech Was nie zdziwią nasze stroje
 

Oczywiście, mówiąc już całkiem poważnie, w czasie upałów pilnuję, by Igorson dużo pił, choć on sam o tym pamięta i by był posmarowany kremem z filtrami. Miejsce, które upodoba sobie do zabawy jest zawsze zacienione parasolem, a mały nosi nakrycie głowy w postaci kapelusza albo czapki z daszkiem (chyba, że jest już cień). Przy okazji - czy ktoś mi może wytłumaczyć fenomem zakładania dzieciom uszatych czapek w 30 stopniowym upale? Czy to ma na celu ugotowanie głowy pociechy czy wyparowanie jego szarych komórek? Bo serio nie wiem, a niestety widuję takie przypadki.
 
A jak Wy radzicie sobie z upałami? Wasze maluchy też tak lubią wodne zabawy?



PS: fotek z mega mega upałów raczej tu nie znajdziecie, bo Igorson jest podczas kąpieli basenowych w negliżu, a słońce jest zbyt wysoko do zdjęć ;)
 
 


Co ratuje matkę w upały

by on 13:52:00
Zrobiło się gorąco i to bardzo. W ciągu dnia słońce nie ma litości i dosięga każdy skrawek ciała. Czujemy się otępiali od gorąca, a dzi...