
Pewnie już wiecie, że lubię czepiać się słówek, ale po siedzeniu w domu z dzieckiem, jest jeszcze jedno sformułowanie, które mnie wkurza. Chodzi o "pomaganie przy dziecku". Oczywiście w odniesieniu do mężczyzn. Bo przecież to jasne, że dom i dziecko to sprawa kobiety. Czyż nie? To jej odpowiedzialność, jej problem, jej zmartwienie. On, jako istota stworzona do wyższych celów, może się jedynie zdobyć na akt łaski i POMAGAĆ.
Co wkurza mnie w pomaganiu przy dziecku? Marginalizacja roli ojca jedynie do pomocnika, kogoś, kto stoi z boku albo jest z rodziną tylko z doskoku. Często „pomaganie przy dziecku” używane jest jeszcze w innym znaczeniu. Wyraża ono podziw – wow! Twój facet tak dużo pomaga Ci przy dziecku! - Faktycznie, czapki z głów. Ma ten gest (lub miłosierną łaskę?) i mi pomaga.
Oczywiście nie chodzi o to, że pomaganie jest złe. Jest świetne. Ale w odniesieniu do dziadków, przyjaciół czy cioć. To są doskonałe osoby, które mogą pomagać. Facet, który jest ojcem, a ma ambicje być tatą, po prostu opiekuje się dzieckiem i je wychowuje - bo jest rodzicem. A rodzic jest zaangażowany, zna swoje dziecko, kocha je, troszczy się o nie, wie jak się z nim bawić, kiedy utulić i przed czym uchronić. Wie kiedy dziecko ma ważne uroczystości w przedszkolu/szkole, wie kiedy trzeba iść na szczepienie i co podać w razie gorączki czy katarku (swoją drogą - kojarzycie reklamę, w której ojciec pierdoła zostaje z chorym dzieckiem i pyta sąsiadki, co robić, bo dziecko ma gorączkę?).
Pewnie niejeden puknie się w czoło, gdy przeczyta ten tekst. Trudno. Wiem doskonale, że idealnie równy podział obowiązków istnieje tylko w Utopii, bo w życiu nie da się czegoś perfekcyjnie rozdzielić. Każdy dzień jest inny. Raz kobieta może być bardziej zmęczona, innym razem to facet pada z nóg i wtedy wiadomo, że trzeba podzielić się tymi obowiązkami inaczej niż zwykle. Oczywiście póki obu stronom odpowiada podział – ona odpowiada za dom i dziecko w 99%, on odpowiada za pracę i dziecko w 1% to super. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, by taki stan rzeczy był korzystny dla wszystkich stron.
Na szczęście coraz więcej jest tych ojców, którzy nie pomagają, a zajmują się własnymi dziećmi na równi z mamami. Fajnie jest patrzeć jak panowie ganiają za maluchami, pchają wózki, po prostu są zaangażowani. Tacy tatusiowe radzą sobie też świetnie, gdy mama jest w delegacji/pracy czy jest chora i po prostu ma czas, by odetchnąć i się zregenerować. Mam tylko nadzieję, że wkrótce nie będziemy mówić o takich ojcach, jak o bohaterach i wyjątkach, a taka domowa sytuacja, będzie po prostu normą.