DAWAJ WIĘCEJ CIASTEK!
Pewnie słyszeliście o #kupagate? No więc właśnie - żeby nie stać się jednym z bohaterów (tych, złych oczywiście) podobnego, wielkiego skandalu staram się, choć to nie zawsze jest możliwe, chodzić z dzieckiem do miejsc, gdzie przynajmniej w kiblu będzie przewijak. Niestety wcale to nie takie oczywiste i wcale przewijaków nie ma wszędzie. A zimą czy nawet jesienią mam średnią ochotę na wychodzenie z dzieckiem z knajpy do auta w celu zmiany pieluchy lub na robienie tego samo na podłodze w toalecie, która często jest wymiarów 1x1. Ostatnio postanowiliśmy, więc wybrać się do jednego z prodzieciowych miejsc w Łodzi. Już opowiadam jak było, bo zakończyło się dość dziwnie.

Jak wiecie mieszkam na zadupiejowie za miastem. Mam,  więc dość daleko do centrum Łodzi, a każde wyjście urasta do rangi wyprawy. No ale czego się nie robi, by napić się latte w miejscu przyjaznym dzieciom. Jeszcze fajnym, gdzie kawa jest dobra, dzieć może bez przeszkód eksplorować świat z poziomu podłogi i podają niezłe ciastka.


Plan mieliśmy dobry i wizja miłego popołudnia była kusząca. Zatem wyobraźcie sobie, że jedziemy jedyne 50 minut, docieramy do celu, wychodzimy z auta na tajfun, który chce urwać nam głowy. Zdyszani (bo szliśmy pod wiatr) dobijamy do prodzieciowego miejsca, a tam co? BRAK MIEJSC. Większość zajęta przez seniorów (wtf?!). Serio. Ja nie wiem co ich tak ciągnie do tych prodzieciowych miejsc i chyba nie chcę wiedzieć. 

Co dalej? Znów wychodzimy na tajfun, głowa prawie mi odpadła. Igora na szczęście jakoś się trzymała, bo uwiązałam ją solidnie szalikiem. Nie ma szans przeczekać na zewnątrz, więc wracamy do auta. Obok jest galeria handlowa, średnio fajne miejsce, ale cóż można zrobić jak do innych daleko. Wypadła pora jedzenia, więc idziemy do kawiarni żeby napić się kawy i podgrzać Igorowy obiad. Okazuje się jednak, że w Coffee Heaven nie ma takiej możliwości. Taadam! Zatem zostaje kubek gorącej wody do zagrzania jedzenia albo....całkiem zimny obiadek.Trudno. Jakoś daliśmy radę. Młody zjadł i oczywiście domagał się więcej JUŻ NATYCHMIAST. Dostał więc ryżowe ciasto (oczywiście bio), ale i ono szybko się skończyło.

Ja nawet zdążyłam wypić ulubione latte. Sukces! Niestety bardzo szybko mija ta, całkiem przyjemna chwila. Młody już nie chce siedzieć. Wolałby połazić luzem, ale że łazi i na 2, ale nadal też i na 4, to przecież po galerii tak łazić nie może. Zawijamy więc do sklepu, a później do domu, bo nie było tam żadnego miejsca żeby mój pierworodny mógł pokorzystać z wolności. 


******

Nie chodzę  z dzieckiem wszędzie

Ja mam chyba w ogóle pecha do wyjść do knajpy z dzieckiem  - bo nie potrafię zjeść w 60 sekund, a po tym czasie mój syn - rasowy sęp, skończy już pochłaniać swój obiadek i zagryzie go ciastkiem. Później chce już ŁAZIĆ i eksplorować teren. Już widzę zachwycone miny bezdzietnych jak mój roczny (wow!) dzieć przemierza świat knajpy pod stolikami. Z kolei jak śpi, to zawsze jakaś starsza pani przejdzie akurat obok naszego wózka i zawadzi o niego brzuchem (nie wiem co my mamy z tymi starszymi ludźmi, ale coś jest nie tak). Mogłabym próbować ujarzmiać Igora na różne sposoby żeby trzymał fason, ale serio jestem chyba za wygodna. Wolę ułatwiać sobie życie i unikać kupowych i innych skandali. Wolę więc nie chodzić z dzieckiem wszędzie, a do tych w miarę sprzyjających nam miejsc. Jeśli zatem czyta mnie ktoś z Łodzi i zna, fajne, przyjazne miejsce, gdzie nie ma zbyt wielu seniorów ;) to bardzo proszę o pozostawienie info w komentarzu :)

A Wy chodzicie z dzieckiem wszędzie? Jak rozwiązujecie kwestię przewijania, gdy przewijaka brak?

*********
dodane po czasie:

Na wypadek, gdyby ktoś odniósł mylne wrażenie - to, że staram się selekcjonować miejsca, które odwiedzamy z Igorem nie oznacza, że nie wychodzimy, zamykamy się w domu czy unikamy życia publicznego. Wychodzimy bardzo dużo, jak trzeba, to chodzimy nawet wszędzie (np będąc na wakacjach, gdzie codziennie odwiedzamy nowe miejsca i dziesiątki knajpek), ale mając wybór po prostu wybieramy tę opcję, która będzie dla nas najwygodniejsza. Rozumiem też, że dzieci jak i rodzice, są bardzo różne. Jedne spokojnie siedzą w krzesełku i czekają na jedzenie, inne - tak jak mój syn, nie ;) Są też takie, które prześpią pół wesela w wózku i są też takie, które podminuje wyjście do Lidla, bo nadmiar bodźców je przytłoczy. Zatem każdy system, zgodny z preferencjami dziecka i jego rodziców jest dobry. Mój jest tylko przykładem i rozwiązaniem dobrym dla nas.

Dzięki za uwagę ;)





 

Pojutrze Igor skończy rok. Minie 365 dni odkąd jesteśmy razem i odkąd jestem mamą. Co zmieniło się w moim życiu? Oczywiście jest inaczej, ale to są bardzo dobre zmiany.

Wróćmy do początków. To znaczy do ciąży, która była mega mega zaskoczeniem. Tak - nie była planowana, a raczej była, ale w innym terminie :) Tak czy owak, mówiąc oględnie, na początku nie cieszyłam się z dwóch kresek na teście. Ale po tym jak minęła panika i wielki strach przyszła radość. Żałuję, że nie cieszyłam się od razu. Teraz wiem, że w ciąży, a w zasadzie po niej, czekało na mnie wszystko, co najlepsze.


Byli wtedy tacy, którzy mówili, że wszystko się zmieni (w domyśle na gorsze) - to Wasze ostatnie chwile we dwoje, to ostatnie chwile wolności i tak dalej. Nie mieli racji, gadali bzdety, a ja niepotrzebnie ich słuchałam. Dobrze, że już więcej nie muszę słuchać.
 
Byli też tacy, którzy chwalili brzuszek, podziwiali i mimo że jeszcze swoich dzieci nie mają, nadal są z nami. Znają i uwielbiają Misia. Wszyscy już funkcjonujemy w tej, nowej rzeczywistości i jest super. Jak przypomnę sobie pierwsze spotkanie jednej z moich przyjaciółek (zadeklarowana niedzieciata), to się wzruszam. Z miejsca wymienili uśmiechy, polubili się i cały wieczór mieliśmy wspólnie niezły fun, turlając się po podłodze.

Oczywiście nigdy nie zapomnę też momentu, gdy mój syn się urodził. Nie zapomnę jego pierwszego krzyku, tego jak tuliłam go pierwszy raz i jak płakaliśmy z mężem z radości. Wtedy nastąpiła prawdziwa eksplozja miłości i całej gamy uczuć. Tego nie da się opisać żadnymi słowami. No i zaczął się hormonalny haj - on był motorem napędowym w trakcie kolejnych tygodni.


Wtedy też nastał chaos. To było zaraz po powrocie do domu ze szpitala. O ja pierdolę co to było? Nic nieogarnięte. Wieczne niedospanie, kolki, moja krucjata karmienia piersią, spacery z wózkiem w wersji zombie mode on. Po prostu hardcore.

Po jakimś czasie wszystko jednak zaczęło wracać do ogólnie przyjętej normy. Tylko miłość do Misia z dnia na dzień rosła i rosła i dalej nie przestaje rosnąć. Nasza codzienność mocno się zmieniła, ale dalej każdy wieczór spędzamy z mężem we dwoje. Każdy dzień z naszym synem jest dla nas wyjątkowy. Wspólnie wymyślamy miliony różnych zabaw, ganiamy się, a Igor jest już tak duży i tak wiele rozumie, że czuję, że w domu nie mam już niemowlaka, ale małe dziecko :) I to jest naprawdę super, bo ta nić porozumienia i nasz, własny sposób komunikacji to coś niesamowitego. 


Nadal nie mogę powiedzieć, że się wysypiam, ale z całą pewnością muszę przyznać, że jestem przeszczęśliwa. Zmieniły się priorytety. Pojawiły się nowe możliwości, w tym zawodowe również. Życie jest pełniejsze i jego bieg jest szybszy. Ale nie żałuję ani jednej chwili i ani jednej sekundy. Po prostu jest cudownie.



Od roku jestem mamą

by on 22:15:00
  Pojutrze Igor skończy rok. Minie 365 dni odkąd jesteśmy razem i odkąd jestem mamą. Co zmieniło się w moim życiu? Oczywiście jest...



Wszyscy widzieli już ranking najbardziej wpływowych blogów. Jeśli chodzi o parenting, czy też blogi rodzicielskie, to nie ma wielkiego zaskoczenia. Ja mam dla Was własną, subiektywną listę blogów, które mnie inspirują. Każdy w inny sposób, a wszystkie są super.

blogojciec.pl/

Jeden z najfajniejszych blogów rodzicielskich. Prowadzi go ojciec trójki dzieci (wow!) Ma dobre poczucie humoru i bardzo dobrze pisze. Zdecydowanie warto do niego zaglądać i poznać opinię taty o tym całym rodzicielstwie. Szczególnie polecam jego głos rozsądku w dyskusji o publikowaniu zdjęć dzieci w sieci.

wikilistka.pl

Blog lifestylowy, ale prowadzony przez mamę. U Wikilistki jest ładnie, mądrze, ale bez zadęcia. Znajdziemy u niej trochę mody, tematy dzieciowe i wpisy na temat fotografii. I wszystko nie jest tam wyłącznie w barwach biało szarych i z zigzakowym tłem :)


Mo jest trochę dziwna, jest hipsterska. Jest zupełnie inna niż ja i jej blog też jest zupełnie inny. Uwierzycie, że ta dziewczyna przez rok nie kupowała ubrań? To na jej blog trafiłam, gdy byłam w ciąży. Cała w nerwach, pękałam ze strachu jak to będzie, ale poczytałam jej bloga i się uspokoiłam :) Mo ma kolorowe włosy, synka Pulpeta, którego nosi blisko serca i pisze fajne teksty. Polecam :)

stellagonet.pl/

U Stelli jest minimalistycznie, ale konkretnie. Autorka pisze zwięźle, ale zawsze trafia w punkt i za to ją lubię. Jej teksty wywołują u mnie coś na rodzaj refleksji. Po ich przeczytaniu mam ochotę się zatrzymać, choć na chwilę i zastanowić nad rzeczywistością.

Ten blog to prawdziwe, estetyczne cudo. Nie ma na nim wojenek i pseudo kontrowersji o karmieniu piersią, kupa gate i innych. Są za to piękne, inspirujące zdjęcia. Niesamowite widoki. Ale to nie jest blog parentingowy. To blog o codzienności, podróżach i życiu fajnej rodziny z dzieckiem. Jeśli jeszcze nie znacie - polecam zdecydowanie!

Podzielcie się proszę linkami do blogów, które Was inspirują, do których najchętniej wracacie. Chętnie zajrzę do nowych miejsc :)

Blogi, które mnie inspirują

by on 21:59:00
Wszyscy widzieli już ranking najbardziej wpływowych blogów. Jeśli chodzi o parenting, czy też blogi rodzicielskie, to nie ma wielkie...

Czasem z koleżankami dywagujemy o tym czy fajniej jest mieć syna czy córkę. To są takie teoretyczne rozmowy i hipotetyczne argumenty, bo tych dzieci jeszcze nie ma nawet w planach. Ja jednak jestem trochę do przodu, bo dziecko już mam i w dodatku syna. Męskiego potomka też od początku chciałam mieć. Za to większość moich koleżanek gdyby mogła wybierać - wolałaby mieć dziewczynkę.

A dlaczego? Tego nie wiem, bo przecież fajniej jest mieć syna! Fakt - nie ubierzemy go w falbanki, ale też nie musimy kupować lalek Barbie i tych jeszcze gorszych Monster High. Jak się chłopak uwali podczas zabawy, to wiadomo, że to normalne i nawet nie będzie sensu go przebierać, bo przecież zaraz znów nałobuzuje. Jakiś siniak i zadrapanie? Bez obaw. Nikt do MOPSu nie zadzwoni, bo chłopak non stop się gdzieś wspina, biega i szaleje. A jak nie będzie chciał się tulić z ciocią, to nikt się nie obrazi :)

No i wyobraź sobie wakacje. Syn będzie skakał na bombę z tatą do basenu i ganiał z nim za piłką. A co będziesz robić Ty? Oddasz się lekturze i degustacji drinków z palemką. Nikt też nie będzie się gorszył kostiumem kąpielowym twojego dziecka. U chłopaka sprawa jest prosta -wystarczą spodenki i nikt się nie uczepi. 

Ale to jeszcze nic - pomyśl o przyszłości. Gdy dzieciaki trochę podrosną. Co się wtedy dzieje? - dziewczyny wkraczają w okres dojrzewania, malowanie, pierwsze miłostki, złamane serduszka i te sprawy. A jak będzie z chłopakiem? Najważniejszy będzie sport i kumple. Zero problemów z make upem czy zakupem i instalacją tamponów. W razie problemów wychowawczych w odpowiednim momencie wkroczy tata i weźmie syna na "męską" rozmowę i sprawa załatwiona. Chłopak nie będzie też farbował włosów, nosił szpilek i kusych spódniczek. Latem bez lęku wyprawimy go na obóz albo inny biwak. Nikt mu też w aptece nie będzie prawił morałów o tym jak zła i diabelska jest tabletka "PO".

No i idole. Dla dziewczyn - o zgrozo... Dawid Kwiatkowski! Chłopak w najgorszym razie zostanie metalem i zapuści włosy, ale i to mu z czasem przejdzie (myślę o zapuszczaniu włosów, a nie muzyce). Oczywiście zagrożenia dla chłopców też są- rurki skinny, selfie i tagi typu #polishboy #handsome. Tego faktycznie trzeba się bać. Ale może z czasem opracuję strategię jak sobie i z tym poradzić.

A teraz na samo zakończenie słowo otuchy. Płeć dziecka nie ma najmniejszego znaczenia. Bo czy dziewczynka czy chłopiec - to będzie Wasze, najwspanialsze i najcudowniejsze dziecko :)



*****Wszystkie powyższe argumenty to żart i nie pisałam tego postu na poważnie (choć dumna z syna jestem i będę).

Jak wiecie na blogu trwa miesiąc urodzinowych inspiracji. Motywów przewodnich jest cała masa, a do wielu z nich pasuje kolor niebieski. Wbrew pozorom jako baza nie musi być nudny i świetnie gra z wieloma barwami - bielą, zielenią, czerwienią. Super sprawdzi się w motywie marynarskim, mustache czy nawet królowej śniegu. Do imprezy Igora zostały jeszcze ponad 2 tygodnie. Motyw przewodni i dekoracje mam już (w miarę) przemyślane. Na torcie będzie najpewniej sówka z muszką, więc w takie klimaty pójdziemy. Dominować będzie kolor niebieski i biały. Zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce :)


Tymczasem podrzucam inspiracje na dekoracje urodzinowe, nie tylko roczkowe znalezione na Pintereście:





Na początku grudnia miałam okazję wziąć udział w bardzo fajnym wydarzeniu - Spotkaniu Blogujących Mam w Porcie Łódź. Czy było fajnie? Zdecydowanie tak! Mam też wielką nadzieję, że takich spotkań będzie więcej.

Zaproszenie na spotkanie bardzo mnie ucieszyło i przyznam bez bicia, że połechtało też moje ego :) Zaciekawił mnie również temat warsztatów - udzielanie pierwszej pomocy dzieciom. To przecież kwestia niezwykle istotna dla każdego rodzica. Byłam ciekawa jak to wszystko zostanie ogarnięte i jakie są inne, blogujące mamy z Łodzi. No i nie zawiodłam się. Było nie tylko przesympatycznie, ale wyniosłam też ze spotkania konkretną porcję ważnej wiedzy.


Sam warsztat oceniam bardzo dobrze. Przypomniałam sobie informacje, których część wyniosłam już  ze spotkania Bezpieczny Maluch. Dowiedziałam się też nowych rzeczy. Mówiliśmy o najczęstszych wypadkach i przypadłościach, które zdarzają się dzieciom w domu - zadławieniach, drgawkach gorączkowych, bardzo wysokiej gorączce, oparzeniach, stłuczeniach i innych straszliwych wypadkach. Przyznam, że starałam się zapamiętać dokładnie instrukcje ratownika i mam wielką nadzieję, że w efekcie będę umiała zareagować poprawnie (choć liczę, że nie będzie takiej potrzeby).

W przerwach miałam okazję doładować akumulatory pyszną kawą, ale też porozmawiać z blogerkami z Łodzi. Każda z dziewczyn jest inna, ale łączy je jedno - rodzicielstwo, pasja do blogowania i charyzma. Wymiana doświadczeń dotyczących blogowania, ale też rodzicielstwa nadała całemu spotkaniu dużą wartość dodaną. Mam nadzieję, że takich spotkań teraz będzie zdecydowanie więcej. 


Przy okazji miałyśmy też okazję poznać bliżej Port Łódź, jako centrum handlowe przyjazne rodzinom z dziećmi. Wcześniej zauważyłam już, że w Porcie dzieje się dużo pod kątem dzieci i ich rodziców, jednak nie zwróciłam uwagi na wszelkie udogodnienia. Pokoje dla matki z dzieckiem są przestronne, czyste i schludne. Można tam nie tylko nakarmić w ciszy i spokoju, ale również podgrzać jedzenie dla dziecka lub je bezpiecznie przewinąć. Z resztą na terenie Portu są też inne miejsca, gdzie można podgrzać jedzenie czy picie dla dziecka - to rozwiązanie bardzo mi się podoba. 

Mogłyśmy też zajrzeć do sali zabaw dla dzieci. Na tę atrakcję co prawda Igor jeszcze poczeka, bo korzystają z niej dzieci od 3 lat, ale naprawdę jest to miejsce doskonale przystosowane dla dzieci. Jest nie tylko kolorowo i ładnie, ale też bezpiecznie. Dzieci mogą korzystać z organizowanych tam warsztatów i zajęć. Rodzice zostawiając tam dziecko mogą być spokojni - bo obsługa wykonuje im zdjęcie oraz nadaje indywidualny kod, na podstawie którego identyfikuje rodzica przy wyjściu dziecka z sali zabaw.


Wydarzenie zostało objęte patronatem portalu Łódzkie Mamy. Zapraszam również do odwiedzenia blogów, których autorki wzięły udział w spotkaniu:
  Tosinkowo 
  Mama Bloguje
  Ugotowani

Mam nadzieję, że ze wszystkimi spotkam się wkrótce :)

źródło zdjęć: CH Port Łódź


Nie wiem czy wiecie, ale mieszkamy za miastem. Nasze lokum to idealne miejsce dla każdego, kto marzy o sielskim domku wśród zieleni. Z dala od centrum - jego zgiełku i pędu. Świetne miejsce do wychowywania dziecka? Niekoniecznie. Wady oczywiście też są.

Piękna okolica i mnóstwo zieleni

Na wstępie zacznę od pozytywów. Po pierwsze mieszkamy w pięknym otoczeniu. Przez okno nie wyglądam na sąsiedni blok, ale widzę urzekający leśny pejzaż. Nie słucham też jeżdżących tramwajów ani aut, ale śpiewu ptaków. Latem jest zielono, a zimą (choć nie zawsze) drzewa oprószone są śniegiem. Kiedy w kominku pali się ogień i Igor bawi się na dywanie jest wspaniale. Miejsca do spacerów mamy mnóstwo. No i powietrze jest zupełnie inne niż w mieście. Jest zdrowo i rześko. Często po dłuższym spacerze w lesie czuję się lekko "pijana" od tlenu i olejków, które wydzielają drzewa. Igor często zasypia w trakcie naszych przechadzek. No i nie muszę taszczyć nigdzie wózka ani wchodzić z nim po wysokich schodach.

Widoki z naszych spacerów
Kiedy nie mam siły lub chęci na spacer mogę po prostu wyjść z dzieckiem do ogrodu i tam spędzać czas na świeżym powietrzu. Jest miejsce na basenik, piaskownicę i inne super atrakcje ogrodowe. Życie też toczy się tu wolniej, nie muszę w biegu przechodzić przez ulicę i podczas spaceru nie mijają mnie miliony aut. 

Wolność

Sąsiedzi są stosunkowo oddaleni od siebie, więc bez przeszkód można grillować czy po prostu bawić się do późna. Są raczej małe szanse na to, że ktoś naśle na nas policję, bo zakłócamy ciszę nocną.

Izolacja


Do tego, przepełnionego tęczą obrazka muszę jednak dodać odrobinę dziegciu. Otóż byłoby idealnie, ale.... dziecko rośnie i mieszkanie za miastem ma w związku z tym wady. Poza spacerami w pięknym otoczeniu, dziecko potrzebuje przecież kontaktu z innymi dziećmi. A w leśnym otoczeniu może się socjalizować, ale wyłącznie z drzewami. Być może dzięki temu w przyszłości mój syn będzie tworzył zapierające dech w piersiach opisy przyrody. Ale chyba wolę żeby po prostu miał kontakt z ludźmi, niż został następcą Mickiewicza.  
Bywa tak, że przez 1,5 godziny naszego, sielankowego spacerku nie spotykam nawet jednego przechodnia. Wtedy mam wrażenie, że mieszkam w Silent Hill, a nasza okolica została skażona radioaktywnie, dlatego wszyscy zabrali swoje Suvy i uciekli.

Mam też wrażenie, że ludzie zamykają się w domach. Co z tego, że każdy w ogrodzie ma plac zabaw, skoro brakuje tego, najważniejszego - wspólnego, gdzie codziennie dzieci bawiłyby się wspólnie, a matki/rodzice/opiekunowie mogliby porozmawiać? Mogę stworzyć przydomowy plac zabaw marzeń, ale on nigdy nie będzie tym najfajniejszym. 


Wszędzie daleko

Oczywiście to nie problem, bo do miasta nie jest wcale AŻ tak daleko i wszędzie można dojechać. Oczywiście samochodem, bo transport podmiejski mocno kuleje. Zatem możemy, a raczej musimy dojeżdżać wszędzie. Ja prowadzę, a moje dziecko spędza czas na tylnej kanapie auta w swoim foteliku - fajne? Może raz na jakiś czas, ale nie na co dzień. Na dłuższą metę to nie tylko męczące, ale też po prostu kosztowne, bo po wszystko trzeba jeździć. Zakupy w lokalnym sklepie oczywiście można zrobić, ale są tam tylko podstawowe produkty i jest drożej.

Wożenie i odwożenie

Póki dzieci są maleńkie wiele wad można przekuć w zalety - kreatywne zabawy na świeżym powietrzu. Kontakt z naturą. To wszystko jest ważne. Oczywiście nie ma u nas żłobka, przedszkola, klubiku malucha ani sal zabaw. To nie jest największy problem, bo prawdziwe schody zaczną się później, gdy dziecko zacznie chodzić do szkoły. Ma iść do małej, podmiejskiej placówki czy tej, położonej w mieście? Jeśli wybierzemy drugą opcję znów będzie trzeba... dojeżdżać - do szkoły, na zajęcia dodatkowe, do kolegów, ze szkoły i tak w kółko.

Dojazdy do pracy to również pożeracz czasu i pieniędzy. Z resztą po pewnym czasie długie trasy przez całe miasto zaczynają męczyć. Załatwienie codziennych spraw z dzieckiem, to również wyprawa. Nie zrobisz przecież zakupów przy okazji spacerów z wózkiem. Musisz spakować latorośl i dojechać do celu. Jeśli uda Ci się kupić wszystko to super - misja wykonana! Gorzej jeśli czegoś zapomnisz. O zgrozo ile razy nam się to przytrafiło. Na szczęście są sklepy on-line i wyrobiliśmy się już z przygotowywaniem listy zakupów :)

Wiem, że mieszkanie w centrum nie jest dla nas. Męczą mnie tłumy w galeriach handlowych, korki, walka o miejsca parkingowe i zapach spalin. Mam już pewne przyzwyczajenia. Nie potrafiłabym odnaleźć się w betonowej przestrzeni. Jednak można mieszkać w granicach miasta, wśród zieleni i korzystać z infrastruktury i bliskości miejskiego życia. Wyprowadzka z dala od miasta może być spełnieniem marzeń, ale z pewnością nie jest dla każdego.


źródło zdjęć: pixabay (licencja CC)
Do pierwszych urodzin mojego syna zostały jeszcze trzy tygodnie, ale prezenty są już wybrane. Długo zastanawialiśmy się z czego ucieszyłby się nasz maluch aż w końcu powstała wish lista prezentowa na jego roczek.

Lista jest specyficzna, bo stworzona dla mojego syna, ale może i Was zainspiruje. Nie ma wśród upominków żadnych pchaczy, jeździdeł, rowerków, klocków itd, bo to już mamy. Dopiero były przecież święta :) 

Propozycje prezentów na roczek:

1. Farma Little People, Fisher Price - jestem pewna, że ta zabawka spodoba się mojemu roczniakowi, bo uwielbia zwierzątka, otwieranie drzwi, pojemników itd. Do tego wszystkiego oczywiście dźwięki, melodyjki, czyli wszystko co mój maluch uwielbia. Będziemy razem karmić zwierzaki i ogarniać zagrodę :) Myślę, że zabawka posłuży małemu długo. Cena to ok 170 zł.

2. Koń na biegunach Janodcena tego konika powala (445 zł), ale to wishlista, więc być może ktoś z bliskich się na niego skusi. Bardzo podobają mi się w nim uchwyty. Dzięki nim bujanie jest bezpieczne i ryzyko upadku jest zminimalizowane. 

3. Eichhorn kostka edukacyjna - to też pewniak. Koła obrotowe, kółka do przekładania i innych zabaw manualnych. Igor bardzo lubi tego rodzaju zajęcia. Cena ok 100 zł

4. Lampka nocna żółw Cloud B - to nie tylko zabawka, ale lampka, która wyświetla gwiazdki i konstelacje w trzech różnych kolorach. Już się nie mogę doczekać wieczornego zasypiania przy niej. Cena ok 100 zł

5. CzuCzy karty obrazkowe zwierzątka - motyw zwierząt się u nas często pojawia. Mam nadzieję, że Igor polubi te karty. Czekają już zapakowane w pudełku :) Cena ok 19 zł.

6. Lukrecja - książek mamy całe zatrzęsienie, ale jej pozytywny opis przekonuje mnie do jej zamówienia :) cena ok 27 zł.

Mam nadzieję, że moja lista prezentów dla dziecka na roczek będzie dla Was pomocna. Życzę udanych zakupów!
Styczeń będzie na blogu miesiącem urodzinowych inspiracji. Lada moment Igor skończy roczek i czas najwyższy podjąć ten temat. Dla mnie to tak wielkie wydarzenie, że myślę o nim już od jakiegoś czasu, a cały styczeń chcę poświęcić na świętowanie i przygotowania :)

Dziś na tapecie jest styl marynarski, który bardzo lubię. Jeszcze nie jestem zdecydowana na motyw przewodni na urodzinach Igora, więc ja również szukam inspiracji. Dajcie znać co myślicie o takim motywie na roczek.


inspiracje Pinterestowe oczywiście :)

Czasem mam wrażenie, że w sieci istnieją dwa rodzaje macierzyństwa. Pierwszy to ten idealny. Piękna mama, zawsze wyspana i uśmiechnięta z pięknymi dziećmi. Wszystko oczywiście uwiecznione na super pięknych zdjęciach w stylowych wnętrzach. Oczywiście minimalistycznych, nie pstrokatych. Nie ma tam dzieciowych wzorów. Nie ma Kubusia Puchatka, bo jest za kolorowy i za bardzo wali po oczach. Jest szary domek dla lalek. I drewniany domek bez ścian dla dziecka - bo to go uczy kreatywności, a kolorowe zabawki ją zabijają. Albo indiański namiot z patyków. To jest mądre i świadome macierzyństwo. Nie takie bezmyślne i pstrokate jak kiedyś. Tam nie ma złości i frustracji.

Drugi obraz to ten brzydki. Matka niewyspana i narzekająca. Jej manifest to zdjęcie o poranku bez make upu po nieprzespanej nocy. Bo taka jest umęczona. Jest cały dzień sama z dzieckiem, nie ma z kim pogadać. Nie widziała najnowszych filmów, a książki już dawno nie miała w rękach. Mówi o macierzyństwie bez lukru, rzyga na te matki, które rzygają tylko tęczą.

I Frustracja. Czasem też ją czuję i czuję tę wielką presję. Bo skoro jestem z dzieckiem w domu, to powinnam mieć na wszystko czas. Na zrobienie porządków, gotowanie obiadu i oczywiście zajęcie się dzieckiem - to podstawa. Przecież w wieku mojego syna to dzieci już wskazują palcem na to i na tamto. Powinny mówić to i tamto. Chodzić, ale oczywiście nie za rączki. Jeść, ale tylko eko, bo w innym jedzeniu jest za dużo chemii. No i nocnik! Najważniejsza kwestia. A smoczek? Oczywiście nawet nie powinien istnieć. Skoro jestem całe dnie z dzieckiem, to powinnam to wszystko ogarniać bez mrugnięcia okiem. Bez zająknięcia. A czasem nie tylko mam ochotę się zająknąć, ale w ogóle kląć na wszystko i po prostu sobie pójść. Robić to, na co mam ochotę, nie martwić się, nie planować niczego. Usiąść w spokoju. Zająć się swoimi sprawami, a resztę olać. Tak po prostu. Olać te durne pytania. Te bzdetne wymagania. Te głupoty i tę bzdurną presję. I tak właśnie robię. Bo to jest mój wentyl bezpieczeństwa.

Frustracja jest, była i będzie - momentami. Już myślałam, że jestem jakaś dziwna, bo nie jest non stop dobrze, idealne. Są te momenty, które wytrącają z równowagi. Kiedy naprawdę mam wszystkiego dość. Ale to mija. Chwila ciszy. Przytulenie i już jest dobrze. Już jest spokój. I wiem, że ta chwila jest bezcenna i nie zamieniłabym się z nikim za nic w świecie.

Frustracja

by on 10:41:00
Czasem mam wrażenie, że w sieci istnieją dwa rodzaje macierzyństwa. Pierwszy to ten idealny. Piękna mama, zawsze wyspana i uśmiechnięta ...

Sami decydujecie o tym, które posty czytacie najchętniej, jednak ja również mam swoje ulubione typy. Jeśli jeszcze ich nie znacie, to zdecydowanie zachęcam do nadrobienia.

1. Nie cierpię siedzenia w domu z dzieckiem

Ten tekst popełniłam krótko po urodzeniu Igora. Do dziś nie cierpię tego, cholernego "siedzenia w domu z dzieckiem". A dlaczego? Bo marginalizuje pracę matek, przyrównuję opiekę nad dzieckiem do nic nie robienia i obijania się. To stwierdzenie jest ułomne i używane w nieodpowiednich kontekstach. To "siedzenie w domu z dzieckiem" to tak naprawdę codzienna żonglerka czasem i obowiązkami, walka z własnymi słabościami i radość z wielkich i małych sukcesów. To jest niesamowicie ważna praca. Szkoda, że tak mało doceniana. 


Lubię ten tekst. Nie tylko mówi o roli taty, ale też o tym jak często my - kobiety same (świadomie lub nie) spychamy ojców na drugi plan. Zdecydowanie polecam.

3. Nie klnij na macierzyński 

To również bardzo ważny dla mnie tekst. Wiele razy przeklinałam mój macierzyński. Naprawdę. Wiele razy miałam dość. Wolałam wrócić do rytmu życia "sprzed dziecka". Chyba wiele matek tak ma, choć mogę się mylić. Bo przecież są też (podobno) matki idealne. Ja nie jestem jedną z nich, ale chwile słabości nie sprawiły też, że nie cieszę się z czasu spędzonego z moim dzieckiem. Nie żałuję żadnego dnia, żałuję tylko tego, że czas leci tak szybko. Mam też wielką nadzieję, że jeśli nawet przypadkiem trafi na ten wpis mama, której w danym momencie jest ciężko, to po jego przeczytaniu spojrzy na codzienne trudności z innej perspektywy.


"Dowiadujesz się czym jest zmęczenie – jeśli nie masz dziecka i czasem odczuwasz zmęczenie, to uprzedzam, że Ci się tylko wydaje. Zmęczenie przed porodem w porównaniu z tym, co następuje PO, jest jak masaż, jak miły pobyt w SPA. Wyobraź sobie nieprzespaną noc, cały dzień od świtu na nogach i mega hardcore odczuwalny w plecach. Potem przemnóż to przez 10 i być może wyobrazisz sobie, co odczuwa się, gdy cudny dzidziuś pojawi się na świecie. Ale w efekcie wcale nie jest tak źle. Kondycja się wyrabia, korzystasz z rezerw super mocy i napędzona hormonalnym hajem działasz sprawnie, jak nigdy wcześniej."

Ten wpis wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Jeśli jesteś już dawno po porodzie, to może też się uśmiechniesz, a jeśli jesteś dopiero po (lub nawet przed), to tym bardziej zachęcam do przeczytania :)

5. Subiektywny ranking bzdur, które usłyszysz w trakcie ciąży

Mój ulubiony post z czasów "brzuszkowych". Jest przez wciąż bardzo chętnie odwiedzany, jednak kto nie widział, niech nadrobi. Może uzupełnicie mój ranking o własne "kwiatki". 




źródło fotki: pixabay.com

Top 5 najlepszych wpisów

by on 22:49:00
Sami decydujecie o tym, które posty czytacie najchętniej, jednak ja również mam swoje ulubione typy. Jeśli jeszcze ich nie znacie, to z...