Wiem, że długo czekaliście na ten wpis, ale aby móc ocenić wersję spacerową wózka Jedo Fyn Memo musiałam  go przez pewien czasu poużywać. Z gondoli korzystaliśmy blisko 5 miesięcy i pozostaję przy mojej pozytywnej ocenie tego wózka. Spacerówki, która czekała w kartonie trochę się obawiałam. 

Naczytałam się złych opinii na forach i naprawdę aż się bałam, że będę totalnie zawiedziona i po tygodniu zdecyduję, że trzeba kupić nowy rydwan dla Igora. Jednak nic z tych rzeczy. Może niektórych to zaskoczy, ale ten wózek spełnia moje oczekiwania. Fakt, nie jestem w nim może zakochana i ma on swoje wady, ale przekonuje mnie do niego przede wszystkim to, że Igor kocha go miłością wielką ;)




Poród w prywatnym szpitalu to nie tylko luksusowe warunki i świetne wyposażenie sal. Przede wszystkim to gwarancja bezpieczeństwa, spokoju i najwyższy poziom świadczonej opieki medycznej.

O moim porodzie nie pisałam wiele, bo też nie czułam potrzeby uzewnętrzniania się w tym temacie i serwowania Wam szczegółowego opisu. Postanowiłam jednak napisać, dlaczego rodziłam w prywatnym szpitalu i dlaczego uważam, że były to najlepiej wydane pieniądze w życiu. Wiem też, że choćbym kiedyś miała brać na to kredyt, to rodzeństwo mojego dziecka też urodzi się w tym samym miejscu.

Dlaczego wybrałam szpital prywatny?

Jeszcze w ciąży byłam pewna, że urodzę w jednym z łódzkim szpitali klinicznych. W końcu poród to naturalna sprawa – wiele kobiet rodziło i wszystkie (lub większość) żyją. Szpital, który wybrałam nie był położony jakoś specjalnie blisko od mojego domu, ale pracowała tam moja lekarka, która prowadziła ciążę. Moją decyzję szybko jednak zweryfikowało życie. Na początku ciąży trafiłam do tego szpitala z zagrożeniem. Pobyt był krótki, ale dał mi trochę do myślenia. Nie chodziło może o warunki, bo te nie odbiegały jakoś specjalnie od standardu w polskich szpitalach (jedna łazienka na oddział, mała salka z 4 pacjentkami, wnętrza jak wyjęte z filmu kręconego w czasach PRL-u). Chodziło bardziej o to jak się tam czułam, a przede wszystkim o opiekę lekarską. Pierwszą sprawą jest podejście do pacjenta, nie przepraszam – petenta. Lekarz, który przyjmował mnie na oddział był lekko poirytowany faktem, że w ogóle się tam znalazłam i po co przyszłam. Kiedy zostałam przyjęta na oddział nie mogłam doczekać się jakichkolwiek informacji o mojej ciąży i moim stanie zdrowia. Podczas 15-sekundowego usg dowiedziałam się tylko, że „zarodek jest żywy” i nic więcej. Nie zobaczyłam nawet zdjęcia usg. Podczas badania ginekologicznego w sali przebywało około 10 osób i nikt nie pytał czy wyrażam zgodę na ich obecność. Rozmowa z lekarzami ograniczała się do ich pytania – jak się Pani dziś czuje? Niektóre pacjentki przez pielęgniarki nazywane były „hrabiankami”, bo np. prosiły o poprawienie wenflonu. Ja na szczęście nie musiałam o nic prosić. Nie były to traumatyczne przeżycia, oczywiście, że nie. Ale w mojej głowie już wtedy zapaliła się czerwona lampka i zaczęłam się zastanawiać czy chcę, by jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu odbyło się w tym miejscu.

Zbieranie informacji i research

Im ciąża była bardziej zaawansowana, tym bardziej zastanawiałam się nad porodem i odczuwałam coraz większy strach. Z jednej strony byłam wściekła, bo czułam, że nie chcę rodzić w szpitalu klinicznym i że to jak ja wyobrażam sobie „poród po ludzku” rozmija się z tym jak to wygląda w rzeczywistości. Byłam wściekła, bo uważam, że opłacam składki jak każdy i szpitale powinny zapewniać normalne warunki i opiekę dla matek i ich nowonarodzonych dzieci. Czytałam opinie w Internecie, fora, ale ostatecznie podjęłam decyzję po rozmowach z mamami, które rodziły w szpitalu, który wybrałam. Każda z nich odradziła mi tę decyzję i swój poród wspominała źle, jak nie traumatycznie. Wspólnie z mężem omówiliśmy wszystkie za i przeciw i zdecydowaliśmy, że urodzę w szpitalu prywatnym.

Poród w prywatnym szpitalu - najlepiej wydane pieniądze w życiu

W szpitalu gdzie urodziłam syna sale porodowe i poporodowe są pojedyncze. Choć może sala, to złe określenie, raczej przestronny pokój z wygodnym, sterowanym łóżkiem i łazienką. Dzień porodu pamiętam doskonale i był to najpiękniejszy dzień w moim życiu. Często wracam myślami do tej chwili, gdy Igor się urodził. Był taki bezbronny, zagubiony i tak niesamowicie zależny ode mnie. Przez cały poród był ze mną mąż i bardzo pomocna, miła położna. Lekarz właściwie też był przez większość czasu. Dostałam dwie dawki znieczulenia ZZO, dzięki czemu przez większość porodu byłam uśmiechnięta i mega zmobilizowana, by współpracować z położną i lekarzem.Ze względu na skłonność do bliznowców bardzo zależało mi na tym, by uniknąć jakiegokolwiek nacięcia, więc wykluczyłam również cesarskie cięcie (choć gdyby była taka konieczność zgodziłabym się z miejsca). Założony cel udało się osiągnąć. Nie mam żadnych złych wspomnień, żadnej traumy. Mój poród był normalny, bez krzyków, łez z bólu czy też innych koszmarnych obrazków znanych z filmów. Łzy były tylko, gdy już syn był na święcie – ze szczęścia i wzruszenia.

Absolutnie nie żałuję, że wybrałam szpital prywatny i że zapłaciłam za poród. Gdyby w szpitalu klinicznym istniałaby możliwość opłacenia położnej, to być może rodziłabym tam. Ale takiej możliwości, przynajmniej oficjalnie, nie ma. Nie chciałam w dniu porodu użerać się z kimkolwiek, walczyk o cokolwiek, ani martwić się czy moje dziecko urodzi się bez powikłań, bo komuś nie chce się wykonywać swoich obowiązków. Nie chciałam też, by po porodzie, gdy często przystawiałam dziecko do piersi obce osoby mi w tym przeszkadzały np. odwiedzając inne pacjentki czy też, by na moim przykładzie uczyli się studenci. W spokoju i w komfortowych warunkach spędziłam z synem 3 dni w szpitalu. Odwiedzały mnie tylko najbliżsi członkowie rodziny. Nie musiałam brać ze sobą toreb wypchanych po brzegi, bo wyprawkę startową zapewnił szpital. Nie musiałam też martwić się o początki karmienia piersią, bo na miejscu była doradczyni laktacyjna, a z resztą każda położna udzielała pomocy w każdej chwili. Czułam się spokojna, bo zaraz obok był oddział neonatologii, więc w razie potrzeby syn miałby tam dobrą opiekę (na szczęście mógł być cały czas ze mną).

Przy okazji, by nie było wątpliwości – nie bojkotuję wszystkich szpitali publicznych. Wiem, że w nich też można „rodzić po ludzku”. Jeśli miałabym 100% pewności, że będę pod dobrą opieką i mój syn również, to nie wydawałabym niepotrzebnie pieniędzy. Niestety nie miałam takiej pewności i nie chciałam być potraktowana znów jak pacjent – petent. I niestety jednocześnie jest w tym coś strasznego – brak zaufania do szpitala i do lekarzy. Gdybym mogła cokolwiek doradzić dziewczynom, które czekają na rozwiązanie – zróbcie dokładny research. Przeszukajcie wszystkie możliwe fora, sprawdźcie stronę fundacji rodzić po ludzku (są tam m.in. statystyki nacięć krocza w danym szpitalu), wypytajcie znajome. Nie kierujcie się tym, który szpital jest najbliżej (no chyba, że do kolejnego macie 100 km) i wybierzcie to miejsce, gdzie będziecie czuły się bezpiecznie.


Igor nie jest może najgorzej śpiącym, niemowlęcym typem ever. Jednak nie mogę też powiedzieć – moje dziecko śpi super i jestem wyspana. Niestety. Nawet drobne (bo nasze chyba takie są) problemy ze snem, potrafią mocno dać w kość. Tym bardziej, jeśli nie miało się okazji porządnie wyspać od ponad 5 miesięcy. Bardzo dużo czytam, rozmawiam z innymi mamami i wiem, że naprawdę może być gorzej, choć to nie znaczy, że po nocy przerwanej kilkoma pobudkami, wstaję o 6 rano z nastrojem skowronka. Wręcz przeciwnie, wystarczy kilka takich nocy pod rząd i naprawdę mam wrażenie, że mogłabym wybrać się na casting do filmu „Noc żywych trupów” i dostałabym rolę z miejsca (i to bez charakteryzacji!). Kiedy więc dowiedziałam się o książce „Najszczęśliwszy śpioch w okolicy”, to natychmiast w mojej głowie zatliła się nadzieja – może jest jakiś sposób i nareszcie się wyśpimy?
Już od jakiegoś czasu szukałam odpowiedniego nosidełka dla Igora. Podoba mi się idea noszenia dziecka blisko siebie w chuście, ale wiedziałam, że ogarnięcie kwestii motania, nie jest dla mnie. Postanowiłam, więc poszukać czegoś, co ulży moim rękom i jednocześnie nie zrobi krzywdy dziecku, a będzie proste w zakładaniu. Zdecydowałam się na zakup nosidła egonomicznego Tula i mogę stwierdzić jedno – to był doskonały wybór.

Nosidło Tula - moja opinia

by on 20:41:00
Już od jakiegoś czasu szukałam odpowiedniego nosidełka dla Igora. Podoba mi się idea noszenia dziecka blisko siebie w chuście, ale wiedziała...


Witam się po krótkiej przerwie wakacyjnej. Jak obiecałam wracam ze zdjęciami i relacją z naszego, pierwszego, dłuższego wyjazdu z Igorem. Było super i naprawdę żałuję, że to już koniec. Dwa tygodnie urlopu to dla nas stanowczo za krótko. Odpoczęliśmy, pozwiedzaliśmy, a co najważniejsze spędziliśmy bezcenne chwile we troje. Muszę również przyznać, że podróżowanie z 5-miesięcznym dzieckiem wymaga na pewno dobrej organizacji, ale póki, co, jest właściwie bezproblemowe. Taki malec świetnie znosi podróż, sporo śpi w ciągu dnia, dając rodzicom czas na odwiedzanie kawiarni i knajpek. Wieczorem wcześnie kładzie się spać, więc jest też chwila wytchnienia tylko we dwoje. Nie pozostaje nic innego, tylko wyjeżdżać z dzieckiem :)