sesja rodzinna

Pewnie będę w mniejszości, ale trudno. Fotorelacje z porodu, nagie fotki z karmienia piersią. To mi się zwyczajnie nie podoba. Mam wrażenie, że jest dziwne i wręcz odrobinę mnie przeraża.

Fotoreportaż porodu

W zasadzie po tym nagłówku można już tylko milczeć, ale nie da się. Widzę coraz więcej takich realizacji - zdjęcia z bloku porodowego. Dosłownie. Ujęcia cierpiącej mamy przeplatają się z fotkami drzwi z napisem BLOK PORODOWY i taty, który trzyma za rękę. On nie cierpi, ale on rozumie. Później kilka łez w kolorach b&w, rurki, szpitalne kabelki, wydruki z KTG i kadr z maleństwem prosto z pieca. Oglądam te zdjęcia, jedno po drugim i myślę sobie - Nie powinnam tego widzieć. Dlaczego oni mnie tam wpuścili?

Bo o ile, mogę zrozumieć, że ktoś zaprasza fotografa na porodówkę. Chce mieć pamiątkę, to nie mogę pojąć po co tę pamiątkę udostępniać na blogu fotografa, FB swoim i jego?

Ja wiem, że zdjęcia mogą być wykonane ze smakiem, mogą być ładne (choć nic ładnego w drzwiach bloku porodowego nie ma, a sorry to reportaż), ale nic nie zmieni sytuacji. To jest poród. Możecie nazwać mnie ignorantką, ale z porodu wystarczy chyba tych kilka zdjęć zrobionych zaraz "po", drżącą ręką taty. Czy trzeba fotografować drzwi bloku, korytarze i każdą żyłkę na spoconym czole mamy? Zastanawia mnie też co robi się później z takimi zdjęciami. Poszły na bloga i FB. Ok - to co dalej? Robimy fotoksiążkę i przeglądamy w każde urodziny dziecka? A jak jest niegrzeczne to częściej? Drukujemy fotki w dużym formacie i wieszamy na ścianie?

Pod tymi fotoreportażami najczęściej widnieją komentarze typu: "Popłakałam się. To takie wzruszające". Same pozytywne opinie. Jestem chyba jedyna. Nie mam fotek wydruku KTG, nie mam fotek w trakcie porodu. Cholera no, ja nie czuję tej bazy. Nie napływają mi łzy do oczu na widok takich zdjęć. To cudzy poród, cudze emocje. Czuję się dziwnie, że ktoś mnie zaprasza, by je dzielić. Dla mnie to zbyt intymne.

Zdjęcia z karmienia piersią nago

Zdjęcia mam karmiących piersią są zwykle piękne. Jest w nich doza intymności, ale kiedy są zrobione ze smakiem, ogląda się je z przyjemnością. Widać na nich tę czułość, więź i oddanie. Są jednak fotki, które idą o krok dalej. Nie wystarczy mama, dziecko i sytuacja karmienia. Trzeba tę mamę rozebrać i dziecko najlepiej też. Ustawić ich w lesie, na skale lub plaży i mamy super sesję i super sztukę. Jeszcze żeby faktycznie to miało jakiś sens, była dopisana do tego historia, ale mama która ma przymknięte powieki, jest naga, ma odchyloną głowę, jedną pierś nagą, a przy drugiej dziecko... to robi się dziwnie. I to mocno dziwnie.

I żeby nie było, że wzięłam to z sufitu. Takie fotki bez problemu można znaleźć na FB. Na profilu bez żadnych ustawień prywatności. Każdy tę fotkę może zobaczyć, skomentować i udostępnić.
Czy to już nie za wiele? Jak sądzicie? A może przesadzam?
 
Wchodzisz do tego mieszkania i już wiesz. Będzie Twoje. Nie wiadomo skąd przychodzi to uczucie, ale nie masz żadnych wątpliwości - to jest Twoje wymarzone M. Jest idealne. Cieszysz się jak dziecko, ocierasz łzy z policzków - mieszkaniowa udręka właśnie się kończy.
 
Każdy, kto szukał mieszkania wie jakie to zajmujące i długotrwałe zajęcie. Dosłownie neverending story. To tak, jakby trzeba było całować miliony żab, żeby trafić na księcia. Po prostu okropność. Wiedziałam, że kiedy zaczniemy szukać naszego, wymarzonego mieszkania nie będzie łatwo. Wystarczyły dwa wymagania (z kosmosu) - ogródek i dobry dojazd do centrum. Ponadto mieszkanie miało mieć 3 pokoje, dużo światła i wygodny rozkład. Dlaczego wymania z kosmosu? Deweloperzy sprytnie postanowili opychać mieszkania na parterze dopisując do nich "ogródek", który w rzeczywistości najczęściej jest wąskim na 2 metry pasem trawnika doklejonego do miniaturowego tarasu. W praktyce wygląda to tak, że gdyby ktoś się mocno rozpędził i wybiegł z salonu na ten taras, to nie zdążyłby wyhamować przed ogrodzeniem i wypadłby z niego, tym bardziej, że płot sięga co najwyżej do kolan. No i widok z tego ogródka. Można pomyśleć, że fajnie byłoby gdyby taki był na zieleń. Ale w miejskiej rzeczywistości jedyne, co możesz widzieć z wysokości ogródka - to inny budynek i paczacze w nim mieszkający. Miałam wrażenie, że gdybyśmy zamieszkali w tym "aparatamencie", to zapewniliśmy sąsiadom truman show przez 24h na dobę. Nie dziękuję. Szukamy dalej.
 
Druga sprawa - okolica. Inwestycje były usytuowane albo przy tak ruchliwych drogach, że Mały Miś w przyszłości musiałby opanować do perfekcji slalom między autami i sprint przez jezdnię, by dostać się na jej drugą stronę. Albo trafialiśmy na bloczki lub "domki" na totalnym odludziu, gdzie aby dojść do najbliżej komunikacji Miś musiałby pokonać kilka kilometrów bagien i buszu. Tu niefajnie, a tam jeszcze gorzej.
 
Pomyślicie po co kupować u dewelopera jak są świetne mieszkania z rynku wtórnego? Pewnie, że są o ile tapeta w kwiatuszki bądź limonkowa kuchnia trafiają w Wasz gust, a wszystko oczywiście w zawrotnej, super korzystnej cenie ;) Nie dziękuję. Można też zdać się na pomoc pośrednika nieruchomości. To z kolei jest bardzo ciekawe doświadczenie, które pozwolę sobie dokładniej opisać. Ku przestrodze.  Zagadką jest dla mnie, to jak te firmy się utrzymują i dlaczego w ogóle istnieją na rynku. Z jedną z nich, w nadziei na oszczędność czasu i pomoc w sylekcjonowaniu ofert z rynku, umówiłam się nawet na spotkanie. Powiedzmy, że jest to znana i duża sieciówka na M. Najpierw konsultantka na infolinii zebrała ode mnie informacje, cierpliwie odpowiadałam na wszystkie pytania, zaznaczyłam które mieszkania mnie interesują i wg jakich kryteriów mają szukać innych propozycji. Poszłam na spotkanie. I co? Najpierw czekałam na konsultanta 15 minut, aż wreszcie spóźniony dotarł na spotkanie. W końcu korki są w mieście, prawda? Byłam już odrobinę wkurzona, ale liczyłam, że spóźnialski pan przedstawi mi genialne oferty. Jakież było moje zdziwienie, gdy walczący z korkami konsultant usiadł przede mną z kartką papieru i zaczął zadawać mi pytania - na które wcześniej odpowiadałam już przez infolinię. Przez moment myślałam, że ktoś mnie wkręca.

Z każdym kolejnym, durnym pytaniem moje ciśnienie rosło. Apogeum osiągnęło, gdy spóźnialski podsunął mi pod nos umowę do podpisu i oświadczył, że jego agencja jest taka super i nie weźmie ode mnie prowizji. Absurd sięgnął zenitu. Stwierdziłam, że to, co on próbuje mi "sprzedać" jako dar od losu, to chyba zupełnie normalny stan rzeczy. Bo nie bierze się wynagrodzenia 2 razy za tę samą usługę. W końcu to jego klient wystawił nieruchomość do sprzedaży i korzysta z jego usług.  Mało tego, miałabym podpisywać świstek, który zobowiązałby mnie do zakupu mieszkania za ich pośrednictwem. Musiałam dość mocno się hamować, by nie zmieść spóźnialskiego z powierzchni ziemi. W moich myślach każda jego część ciała fruwała już po ścianach. Zwyciężyła jednak kultura i opuściłam ten przybytek głupoty z godnością i złożyłam oficjalne zażalenie - inaczej nazywane wylaniem żali na fanpejdżu.
 
Ale to nie koniec. Największym absurdem jest skuteczność działania tej agencji. Po tygodniu otrzymałam od nich 3 oferty. Niby dużo o ile, każde z tych mieszkań nadawałoby się choćby do obejrzenia. Niestety. Żadne z nich nie spełniało moich wymagań. To były jakieś relikty z epoki Gierka, gdzie najpiękniejszą ozdobę salonu stanowiła stara meblościanka. Nie, dziękuję. Najwidoczniej spóźnialski nie tylko nie potrafi szanować czasu klienta, ale nawet nie umie słuchać ze zrozumieniem.
 
Kiedy byliśmy już prawie na skraju rozpaczy i załamania nerwowego, pojechaliśmy obejrzeć jeszcze jedną, małą inwestycję. Podobno miały tam być mieszkania z ogródkami, ale takimi prawdziwymi. Dojechaliśmy na miejsce, wysiedliśmy z auta i usłyszeliśmy śpiew ptaków. Szok. Nie wyjechaliśmy z miasta, a wokół mnóstwo zieleni. Zobaczyliśmy ładny, średniej wielkości budynek wykończony betonem architektonicznym, drewnem i szkłem. Weszliśmy do mieszkania, do przestronnego salonu. Pierwsze co zobaczyliśmy to piękny widok - wielkie okna tarasowe, a za nimi zieleń. Duży taras i mały, ale normalny ogródek. Do centrum można dojechać komunikacją miejską w kilkanaście minut. Autem jeszcze krócej. To było to! Niewiarygodne. Udało się!
 
Nawet nie musiałam pytać męża, bo widziałam że myśli dokładnie tak samo. Ze szczęścia myślałam, że się popłaczę, ale przecież nie można pokazywać zadowolenia, bo wiadomo - cena. Chcieliśmy mieć to mieszkanie. Jeszcze wtedy, gdy widzieliśmy je pierwszy raz nie wierzyliśmy, że będzie nasze. Ale koniec końców, tak miało być i tam właśnie będziemy mieszkać.
 
Fanfary. To koniec naszej udręki mieszkaniowej. Niby możemy odtańczyć lambadę zwycięstwa, ale.... czeka nas wykańczanie mieszkania. Zatem - taaaadam! Wyścig już się zaczął. Kto pierwszy kogo wykończy - my mieszkanie, czy ono nas.

Trzymajcie kciuki :)
prosty przepis na babeczki z malinami

Pachnące, puszyste, z posmakiem owoców i rozpływające się w ustach. Takie są muffiny z przepisu mojej mamy. Na dodatek mają jedną, wielką zaletę - są mega łatwe. Zatem do dzieła! Róbmy te muffiny!

Na wstępie muszę się Wam do czegoś przyznać. W piekarniku, z którego obecnie korzystam nie da się ustawić temperatury. Zatem wszystko co jest przygotowywane przy jego pomocy jest robione na oko. Ale nie martwcie się. Bez parametru temperatury muffiny na pewno Wam wyjdą, czas pieczenia w moim piekarniku "na oko" to ok 20-30 minut (*trzeba piec w 180 stopniach). Mimo że masterchefem nie jestem, to babeczki wychodzą mi pyszne i możecie być pewne, że Wam też wyjdą.

Muffinki sprawdzają się jako pyszna przekąska, deser albo ratunek na wypadek wizyty niezapowiedzianych gości. Robi się je migiem, więc i przy dziecku można upiec je błyskawicznie i bez problemów. Nawet mój syn w czasie ich robienia nie daje rady zdemolować całego mieszkania, więc coś w tym musi być.

Do babeczek można dodać ulubione dodatki: owoce (teraz polecam borówki albo maliny), posiekaną krówkę, kakao, rodzynki, wiórki kokosowe - na co tylko ma się ochotę :)
Zatem - do dzieła!

Składniki na muffiny:

W 1 naczyniu szykujemy składniki suche:
- 2 szklanki mąki
- 1/3 szklanki cukru (ta ilość zależy od kubków smakowych)
- 2 łyżeczki proszku do pieczeniu (w oryginalnym przepisie jest 1 łyżka, ale z 2 małych babeczki też wychodzą)

W 2 naczyniu szykujemy składniki mokre
- 1 szklanka mleka
- 1/2 szklanki oleju
- 1 jajko


- miseczka dodatków (u mnie maliny)




Sposób przygotowania:

Najpierw mieszamy składniki mokre, które po połączeniu przelewamy do naczynia ze składnikami suchymi. Mieszamy wszystko łyżką. Niczego nie miksujemy :) Ciasto ma być lekko grudkowate (ale bez widocznej surowej mąki). Dodajemy owoce lub inne dodatki i mieszamy chwilę całość. W międzyczasie nagrzewamy piekarnik do 190 stopni.


Przekładamy ciasto do foremek do max 2/3 wysokości. Wkładamy do piekarnika i czekamy 20-30 minut. Muffinki powinny być złote na wierzchu, a po sprawdzeniu patyczkiem suche wewnątrz. Wtedy są gotowe :)

Muffiny można przybrać posypką, polewą, cukrem pudrem lub jeść tak po prostu bez niczego. Ciasto jest delikatne, lekko mokre i pyszne :)

pyszne babeczki
pyszne babeczki


Paterę na ciasto podobną do mojej znajdziecie tutaj


Jeśli zdecydujecie się wypróbować przepis, to koniecznie dajcie znać jak smakowały babeczki i jakie dodatki do nich wykorzystaliście. Smacznego!
Moje poszukiwania najlepszych sesji rodzinnych trwają. Tym razem udało mi się trafić na wspaniałą realizację letniej i bardzo delikatnej, rodzinnej sesji. Piękne światło i kolory. Stylowe i proste rekwizyty, a w centrum kadrów mama z dwójką maluchów. Ze zdjęć bije miłość, spokój i budzące się do życia lato. Takie zdjęcia mogłabym oglądać cały czas!
Znów przekopałam internety, trafiłam na mnóstwo ładnych sesji. Ale ta jest wyjątkowa i zdecydowanie wyróżnia się na tle innych. Klimat jest dokładnie taki, jaki lubię- szczegóły są dopracowane, ale nie ma przepełnienia zbędnymi dodatkami. Rodzina została uchwycona w pięknym otoczeniu i w bardzo naturalny sposób. Zdjęcia wykonała para fotografów z Małopolski: Pastelove Kadry - Agnieszka i Michał Wojnicz. Wejdźcie na ich stronę, a przekonacie się, że zdjęcia są po prostu magiczne :) Tymczasem zapraszam do oglądania zdjęć z konwaliowej sesji:
I jak wrażenia po obejrzeniu zdjęć z sesji? Ja jestem zauroczona, całość jest po prostu urzekająca, szczególnie zdjęcia mamy i córki w wiankach. Cudowne!
Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć autorstwa duetu Pastelove Kadry, to zapraszam na ich FB i bloga.
Przy okazji, przypominam, że cały czas można zgłaszać sesje do cyklu mailem inspiracjemamy@gmail.com lub przez FB.

Czasem mam wrażenie, że moje ciśnienie sięga zenitu. Że zaraz wybuchnę albo wyląduję na oddziale zamkniętym. Codziennie moja cierpliwość wystawiana jest na milion mniejszych i większych prób. Codziennie wzruszenie przeplata się z radością, i strachem. Zdarzało mi się już płakać ze zmęczenia i z radości. Od 1,5 roku jestem mamą, jestem z tego cholernie dumna i nie oddałabym żadnego dnia z tych 18 miesięcy.
Przez blisko rok nie miałam okazji dobrze się wyspać
Mówili, że będzie ciężko, że będą nieprzespane noce. Mówili, że to koniec spontaniczności, nocnych wyjść i imprez. Wiele z tych przepowiedni się sprawdziło. Mam wrażenie, że przez blisko rok nie miałam okazji dobrze się wyspać. Noce były przerywane najpierw karmieniami, przewijaniem, noszeniem, uspokajaniem. Później kojeniem bólu ząbkowania czy lęków. To był czas trudny do przetrwania fizycznie i psychicznie. Jednocześnie nic w życiu nie uszczęśliwiło i nie uwrażliwiło mnie jak macierzyństwo. Inaczej patrzę na świat i na ludzi i są to pozytywne zmiany. Jestem bardziej empatyczne i wiele moich poglądów zmieniło swój kierunek.
Nigdy nie przeżyłam tylu wzruszeń
Nie czułam tylu lęków i nie czułam się tak szczęśliwa i spełniona. To było najbardziej wyjątkowe 1,5 roku w moim życiu. Moje priorytety mają nowy kierunek, a w moim życiu pojawiły się nowe cele i wyzwania (również zawodowe). Otworzyłam firmę, uczę się fotografii i czekam na więcej. Nigdy nie sądziłam, że macierzyństwa zmieni aż tyle i tylko tyle :)
Kiedy 1,5 roku temu wracaliśmy z mężem do domu z małym zawiniątkiem nie wiedzieliśmy jak będzie wyglądała nasza nowa rzeczywistość. Byliśmy nieporadni jak dzieci we mgle. Uczyliśmy się wielu rzeczy, poznawaliśmy nasze dziecko i jednocześnie siebie trochę od nowa. To była wielka lekcja życia, ale wyszliśmy z niej obronną ręką. W ciągu 18 miesięcy nasz syn uczył się podnosić główkę, turlać po podłodze, czołgać, siadać, później zaczął wstawać, chodzić i wreszcie zaczął biegać. Każdy ten etap był dla nas wielkim wydarzeniem, co najmniej jak obserwowanie wielkiego wybuchu, z którego powstaje nowy świat. Ze wszystkich etapów pamiętam doskonale te momenty, gdy maluch zaczął wyrażać uczucia - przytulał się, wołał -mama, albo dawał czułe buziaki. Teraz nie ma dla mnie nic piękniejszego, gdy się bawimy, a on tak po prostu podchodzi i zarzuca mi rączki na szyję i przytula się do mojego policzka. Pękam z dumy, gdy go o coś pytam i widzę, że już tak dużo rozumie.
Nikt, kto nie jest rodzicem nie zrozumie jak bardzo mocno można bać się o drugą osobę. Kiedy pierwszy raz zostawiłam go pod opieką babci bałam się, że będzie tęsknił, Kiedy pierwszy raz został z nianią bałam się, że będzie płakał i pomyśli, że już nie wrócę.  Albo kiedy pojechał z dziadkami na wycieczkę - wtedy też się bałam. Kiedy czekałam na wyniki jego badań martwiałam się o jego zdrowie, a gdy czekaliśmy w poczekalni na szczepienie serce pękało mi na samą myśl o jego płaczu.  

Hardcore pomieszany z eksplozją miłości
Wzrusza i rozbawia mnie każdego dnia. Szczególnie gdy robi "cześć" do swojego odbicia w lustrze, a później je całuje i zapytany - czy taki wspaniały jest ten dzidziuś w lustrze, że dajesz mi buziaka? - potwierdza z uśmiechem. Albo gdy znosi poduszki i koc pod swój stolik - wiem, że buduje jakąś wielką fortecę i podziwiam ją z daleka. Usuwam się cicho na bok i daję mu przestrzeń do własnych zabaw. Niech wyobraźnia szaleję.
Czy te wszystkie piękne chwile mają swoją cenę? Mają i to wielką. Te miliony radości i wzruszeń okupione są też momentami wściekłości. Muszę panować nad własnymi nerwami, gdy widzę, że po raz setny wyciąga z szuflad garnki i układa z nich artystyczne instalacje. A ja właśnie robiłam porządek. Muszę panować nad sobą, gdy próbuje wymuszać na mnie swoje racje, kraść kubek, uruchamiać kuchenkę gazową albo otwierać piekarnik. Codziennie trenuję swoją cierpliwość, choć mistrzem Zen nie jestem. Musiałam się zmienić, nauczyć dysponować czasem i planować. To wszystko udaje się raz lepiej, raz gorzej. Niezmiennie jednak pozostaję szczęśliwa.
Gdybym miała podsumować to 1,5 roku bycia mamą, powiedziałabym, że to był hardcore pomieszany z eksplozją miłości. Lepiej chyba nie potrafię tego ująć.
A teraz mała retrospekcja zdjęciowa :)





PS: Wielki szacun dla wszystkich mam. Odwalamy świetną robotę i dziś, gdy mój pierworodny kończy 1,5 roku przybijam Wam wszystkim siarczystą pionę :)



Znalezienie opiekunki do dziecka to wielkie wyzwanie. Większe niż rekrutowanie dyrektora kreatywnego czy strategicznego managera w korpo. Dobra niania to skarb, a wyłowienie jej z morza przypadkowych kandydatek nie jest łatwe. Bazując na własnym doświadczeniu, podpowiem jak znalazłam opiekunkę, którą mój syn uwielbia i przytula na powitanie .

W sieci znajdziecie mnóstwo tekstów i porad o tym jak znaleźć dobrą nianię. Są nawet gotowe pytania do opiekunki i porady jak przeprowadzić "casting". Przed spotkaniem z potencjalnymi kandydatkami na opiekunkę mojego syna, sama wertowałam sieć i nawet spisałam sobie listę pytań. W rzeczywistości takie przygotowanie wcale nie było potrzebne, bo to Igor sam wybrał sobie opiekunkę.

Niania z ogłoszenia?

Nie będę oryginalna jeśli powiem, że najlepsza jest niania z polecenia. Rekomendacja od znajomego to bardzo dużo. W przypadku zatrudnienia niani najważniejsze jest przecież zaufanie. Na nic świetne CV czy pozytywne, pierwsze wrażenie, jeśli nie poczujemy, że nasze dziecko będzie bezpieczne z opiekunką. W jej ręce oddajemy bowiem największą wartość jaką posiadamy - dziecko. Ja niespecjalnie wierzyłam w referencje on-line. Wiem, że sfejkowanie takiej rekomendacji nie jest trudne. Podobnie z doświadczeniem czy wiekiem opiekunki. Lepsza będzie młoda adeptka kierunku pedagogiki czy starsza, stateczna pani? Tak naprawdę chyba nie ma reguły. Dla mnie jedno jest pewne - jeśli szukamy niani dla niemowlaka czy nawet rocznego malucha kilka dyplomów i znajomość języków obcych raczej nie ma znaczenia. Oczywiście ideałem byłaby np. położna albo opiekunka żłobkowa, ale nie o to tu chodzi. Czasem osoba bez doświadczenia w pracy pedagoga sprawdzi się doskonale w opiece nad dzieckiem. Dobra opiekunka musi kochać dzieci, być cierpliwa, pogodna i ciepła. Tego nie zapewniają dyplomy.

Zaproś nianię do domu

Jeśli już uda nam się wyłonić kilka kandydatek, warto odbyć z nimi rozmowy w domu i w obecności dziecka. Bardzo ważne jest obserwowanie jak niania zachowuje się w stosunku do malucha, jak się do niego zwraca, czy w ogóle jest nim zainteresowana, jak łatwo nawiązuje z nim pierwszy kontakt. Sprawą oczywistą jest wygląd i ogólne wrażenie jakie wywiera na nas niania. Chyba nie muszę wspominać, że ktoś niechlujny, przesiąknięty zapachem dymu papierosowego czy jakichkolwiek innych używek, odpadłby już na etapie przywitania.

Kluczowe pytania, które trzeba zadać niani

Widziałam gdzieś spis 50 pytań do niani. Wśród nich były nawet takie, które dotyczyły zainteresowań. Sama miałam podobną listę i teraz myślę, że tak naprawdę wystarczy kilka pytań i obserwacja zachowania niani, żeby wyłapać czy opiekunka będzie odpowiednia dla naszego dziecka. Przede wszystkim nianię pytałam o jej kontakty z dziećmi, czy miała do czynienia z dziećmi w ogóle i w jakim wieku (nasza niania wychowała 3 córki i 4 wnucząt, ale nie miała doświadczenia jako opiekunka), jak zareagowałaby w razie wypadku lekkiego i ciężkiego, co zrobiłaby gdyby dziecko się zakrztusiło. Jaki jest stosunek niani do żywienia (przy tym temacie nie tyle interesowały mnie faktycznie poglądy, co fakt jak opiekunka będzie stosowała się do naszych zaleceń czyli np. nie podawania dziecku słodyczy). Pytałam o to jak planuje spędzać czas z dzieckiem (zależało mi na dużej aktywności na dworze i normalnych wspólnych zabawach), jak będzie egzekwowała od dziecka pewne zachowania.

Obserwuj dziecko

Podczas rozmowy zrozumiałam, że zadawanie gradu pytań niespecjalnie pomoże mi w zweryfikowaniu niani jako osoby. Nasza opiekunka ujęła mnie szczerością, tym, że usiadła na podłodze na poziomie dziecka, by złapać z nim kontakt, a nie sztywno na krześle. Interesowała się Igorem, zwracała się bezpośrednio do niego i sama zadawała sporo pytań. Już na pierwszym spotkaniu Igor bawił się z nią jak z ciocią i tak też zostało. Ciocia przychodziła do mojego syna odkąd mały skończył roczek i muszę przyznać, że nie mogłabym znaleźć lepszej opiekunki dla Małego Misia. Nie dość, że maluch bardzo lubił nianię, to spędzał z nią dużo czasu na dworze (nawet gdy pogoda wcale nie była idealna), ganiał się, przytulał i bawił. Czasem były między nimi małe starcia, ale bardzo się cieszę, że niania nie pozwalała małemu na wszystko, tylko wyznaczała jasne granice.

Słuchaj intuicji

Przyznam szczerze, że po pierwszym spotkaniu intuicja już podpowiadała mi, że ta współpraca się uda. Czułam, że to odpowiednia osoba dla mojego dziecka -energiczna, ciepła, ale przy tym rozsądna i wyznaczająca granice. Wcześniej spotkałam się m.in z panią, która ogłaszała się w znanym portalu. To była wykwalifikowana opiekunka, ale zwyczajnie coś nie "kliknęło". Pani była w porządku, ale Igor jej nie polubił, nie wiedziała jak do niego zagadać, mały wcale nie miał ochoty do niej przyjść. W końcu między tą dwójką musi coś zaiskrzyć - warto tego szukać, nawet jeśli miałoby to trwać długo.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania czy wątpliwości - o co warto pytać nianię, piszcie :)

ikea stuva pokój dziecka
Marzy mi się pokój dla Igora, który będzie doskonałą przestrzenią do zabawy i rozwoju kreatywności. Pokój, w którym maluch będzie odpoczywał, relaksował się i marzył. Planuję go od A do Z samodzielnie, więc muszę zadbać o wszystkie detale. Jak się do tego zabrałam?
Lada moment zaczniemy urządzać nasze, nowe, wymarzone mieszkanie. Czekaliśmy na nie długo i teraz przychodzi bardzo ważny moment - aranżowania wnętrz i tworzenia przestrzeni skrojonej na miarę potrzeb wszystkich domowników. Dzisiaj na tapetę wezmę pokój Igora, bo będzie to pomieszczenie w całości zaplanowane samodzielnie. W końcu kto, jak nie my- rodzice zna dziecko najlepiej? A taki 1,5 roczny maluch ma już swoje preferencje i wie co mu się podoba, jak najbardziej lubi spędzać czas, co go wycisza itd. W planowaniu przestrzeni dla małego dziecka trzeba kierować się nie tylko gustem dziecka i własnym, ale też rozsądkiem. Ma być to przecież funkcjonalna i wygodna przestrzeń do mieszkania.
Ostatnio miałam okazję wziąć udział w warsztatach z urządzania pokoju dziecka i nastolatka, organizowanych przez Ikea. Nie trafiłam tam przypadkowo - od dawna wiem, że większość mebli kupimy właśnie tam. Odpowiadają mi ich funkcjonalne i pomysłowe rozwiązania i prosty design. To co jest dla mnie równie istotne, to bezpieczeństwo, o które Ikea dba chyba najbardziej.
Jak zabrać się do planowania pokoju małego dziecka?
Przede wszystkim pamiętajmy o potrzebach malucha. Dziecko, które chodzi inaczej spędza czas w pokoju niż raczkujący bobas. Taki maluch powinien już mieć możliwość spędzania czasu przy stoliczku, gdzie będzie rysował i jadł. W zasięgu rąk powinien mieć również półki czy nawet wieszaki na ubrania, bo korzystając z nich szybciej stanie się samodzielny. Kolejna sprawa, to dostosowanie przestrzeni i ich najważniejszych elementów tak, by były uniwersalne i możliwe do wykorzystania w różnych aranżacjach (np. system Stuva do przechowywania z Ikea sprawdzi się u malucha i u nastolatka). W pokoju powinny się również znaleźć 3 wyraźne strefy: wypoczynkowa (z łóżkiem i nastrojową lampką, gdzie dziecko się wyciszy i będzie spało), strefa zabawy z miejscem do kreatywnych zajęć i ulubionymi zabawkami oraz strefa przechowywania. Plan pokoju polecam opracować w aplikacji Make Room - w szybki sposób można tam ustawić meble i sprawdzić czy wszystko co planujemy zmieści się w pokoju.


Kiedy już zastanowimy się jak podzielimy przestrzeń w pokoju na odpowiednie strefy, zaplanujmy oświetlenie. W pokoju powinny być przynajmniej 3 punkty świetlne: jedno, główne źródło światło, które oświetli cały pokój, światła punktowe np. do czytania przy biurku lub lampka do czytania przy łóżku i światło nastrojowe, czyli delikatna lampa dająca jedynie delikatną poświatę z światła, która pomoże dziecku wyciszyć się wieczorem lub opanować nocne lęki (u nas będzie to projektor żółw).


Kolory we wnętrzu dla dziecka
Bardzo ważną kwestią jest kolorystyka w pokoju dziecka. Należy pamiętać, że kolory ciepłe takie jak np. żółty, pomarańcz czy czerwony mocno pobudzają, podnoszą ciśnienie, dlatego lepiej wykorzystywać je wyłącznie w dodatkach, tak by nie utrudnić dziecku wyciszenia się. Kolory stonowane i chłodne takie jak jasna zieleń czy niebieski uspokajają, ale też nie należy z tym przesadzać (szczególnie z niebieskim, by nie wywołać zbyt wielkiej melancholii). Dobrą bazą dla kolorowych dodatków są odcienie szarości, jasnego beżu czy bieli i właśnie na taką bazę zdecyduję się w pokoju Igora. Kolory dobrze jest też łączyć w palety, bo wtedy łatwo można zobaczyć jak one ze sobą współgrają. Przykładowo różne palety kolorystyczne na poduszkach:


Chciałabym żeby pokój Igora był przede wszystkim jasnym wnętrzem. Ma być w nim dużo światła. Dlatego ściany i meble będą zapewne w stonowanych barwach takich jak np.: szarości i mięta, co posłuży jako baza dla kolorowych dodatków, które będziemy zmieniać wraz z nastrojem i etapem rozwoju malucha.

Jasna baza we wnętrzu jest dobrą bazą dla kolorowych dodatków

Porządek w pokoju

Duży nacisk kładę na rozsądne przechowywanie i utrzymywanie porządku w pokoju dziecka. Nie oznacza to oczywiście, że jestem naiwna i wierzę w idealny ład w królestwie malucha. Wręcz przeciwnie - nie wierzę w misie ustawione pod linijkę. Pluszaki i inne zabawki niech mają swoje miejsce w pojemnikach i towarzyszą dziecku podczas zabawy gdziekolwiek ono ma na to ochotę. Ale po zabawie, niech szybko wracają do pojemników. Dlatego kosze muszą znaleźć się na wysokości rąk malucha - tak żeby mógł sam szybko i wygodnie chować rzeczy.

System Stuva z Ikea w pokoju starszego dziecka
Podobnie z farbami, kredkami i innymi akcesoriami do zabaw kreatywnych. Dziecko może malować czy rysować na podłodze na ogromnym kartonie albo rysować kredą na specjalnie przeznaczonej do tego ścianie. Ma mieć łatwy dostęp do narzędzi do pracy i tym samym możliwość, by szybko ogarnąć bałagan po zabawie.  



Wygoda, kryjówki i własny kącik

Dzieci uwielbiają kryjówki i miękkie zakątki, w których spędzają czas i się relaksują (kto z nas nie budował bazy z poduszek i koca?). Dlatego chcę, by Igor w pokoju miał tipi, wyłożone miękkimi poduchami i łóżko z wyraźnie zaznaczoną strefą wypoczynku np. daszkiem typu liść z Ikea.




Dekoracje

Możemy uwielbiać monochromatyczny i delikatny styl skandynawski, ale dziecko prędzej czy później i tak ozdobi pokój własnymi pracami plastycznymi i plakatami. Tego wcale się nie boję, zamierzam wręcz przeznaczyć i wyróżnić miejsce na ścianie w pokoju Igora na jego prace plastyczne. Jedną ścianę oddam całkowicie w jego ręce- niech tworzy na niej swoje artystyczne dzieła. Na wolnych ścianach zawisną nasze, wspólne, rodzinne zdjęcia i delikatne plakaty ze zwierzętami i grafikami. Kolory bazowe to szarość, biel i mięta.



Strefa zabawy

Strefę zabawy wyraźnie zaznaczy ściana pomalowaną farbą tablicową. To ma być wolna stefa zabawy - tam stanie stoliczek z akcesoriami do rysowania i malowania oraz drewniana kuchnia do odgrywania roli Masterchefa.


kuchenka Ikea źródło


Oprócz tego w salonie swoje miejsce będzie miała skrzynia na zabawki na kółkach, tak żeby maluch bawiąc się nie zagracił całego mieszkania. Będzie miał kącik do zabawy w salonie, ale ma to być mobilne centrum zabaw, które w każdej chwili łatwo będzie spakować i przenieść w inne miejsce.

Inspiracje warto zbierać w jednym miejscu np. na Pintereście. Moją tablicę znajdziecie tutaj: https://www.pinterest.com/aadamczewska/pok%C3%B3j-malucha/ 

Mam nadzieję, że post choć trochę pomoże Wam w planowaniu pokoju malucha. Postaram się w kolejnych postach pokazać więcej inspiracji i praktycznych rozwiązań.

Źródło zdjęć: Ikea, Pinterest