Nie cierpię „siedzenia w domu z dzieckiem”
Jest
coś, co zaczyna mnie mocno wkurzać w macierzyństwie. Chodzi o „siedzenie w domu
z dzieckiem”. Nie mam na myśli czynności, ale sformułowanie. Bo czy faktycznie istnieje
coś takiego jak siedzenie przy dziecku? Pewnie istnieje, tak samo jak Yeti i
potwór z Loch Ness, tylko nikt jeszcze tego nie udowodnił.
Dlaczego
mnie to wkurza? Bo odkąd zostałam mamą wiem już, że opieka nad dzieckiem, to
bardzo ciężka praca, wręcz tyrka. Wykonuje się ją głównie w domu, ale nie ma
ona nic wspólnego z siedzeniem. Dużo więcej siedziałam, gdy pracowałam
zawodowo, byłam też bardziej wypoczęta i bardziej wyspana. Za to teraz mam
więcej satysfakcji i więcej radości z tego co robię, nigdy nie miałam też tak
wielkiej motywacji (mimo że mam naprawdę fajną pracę). Kto najczęściej mówi o „siedzeniu
w domu z dzieckiem”? Faceci i kobiety, które dzieci nie mają. Według nich jak
ja mogę w ogóle wymagać, by mój mąż wstawał w nocy do dziecka – przecież on
pracuje! Faktycznie, on pracuje, ja natomiast codziennie jestem na Hawajach.
Tylko w tym moim hotelu coś nie chcą podawać kawy, nie podają lunchu, bardzo
wcześnie budzą i nie dają odpocząć. Dlatego też będę tępiła zawsze i wszędzie,
to stereotypowe i beznadziejne sformułowanie. Bo ja w domu z dzieckiem nie
siedzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz