W czeluściach mojej pamięci są wspomnienia, w których pierwsze skrzypce grają dziadkowie. Pamiętam jak jeździłam do babci na ferie i razem robiłyśmy ciasta, makaron, a babcia dawała mi pyszności, o których oczywiście miałam nie mówić mamie. Z kolei dziadek, który odbierał mnie z przedszkola zawsze miał w zanadrzu fajne opowiadanie czy bajkę. Do woli pozwalał też na zabawę na placu zabaw. Mogłam tam hasać do oporu i nigdy nie śpieszyło mu się do domu.
Dziadkowie zawsze mieli swój duży udział w opiece nade mną, choć byli raczej z doskoku niż na co dzień. U nas jest dokładnie tak samo. To znaczy Igor nie jest pod codzienną opieką dziadków. Każdy z nich ma swoje obowiązki, pracę, własne życie, więc nie przyszłoby mi do głowy żeby obarczać ich opieką nad dzieckiem i wymagać dyspozycyjności. Mówi się, że dziadkowie są od rozpieszczania i u nas dokładnie tak jest. Kiedy byłam w ciąży nie miałam żadnych wizji odnośnie tego jak będzie wyglądała relacja mojego syna z dziadkami. W rzeczywistości ona ułożyła się sama i totalnie wymknęła spod kontroli. Serio, nie wiem skąd te mały czorty to wiedzą, ale w mig łapią na co i z kim mogą sobie pozwolić.
Igor zaraz wyłapał, że dziadkowie zrobią dosłownie WSZYSTKO żeby go zadowolić, zatem traktuje ich jak automatyczny podnośnik i steruje nimi przy pomocy palca wskazującego. Pokazuje gdzie delikwent ma iść i polecenie jest wykonywane natychmiast bez cienia wahania (a nawet z radością). Kiedy Igor widzi swojego dziadka, to mało tego, że od razu słychać okrzyk - dziadzia, to jeszcze biegnie do niego po wszystkim, co stanie mu na drodze. Dziadek nie ma wyboru - nie może nawet zdjąć kurtki i już ma na rękach małego klocka, który wiesza mu się na szyi. Przyznam, że to naprawdę miły widok (szczególnie, gdy moje, osobiste ręce pozostają wolne).
Dziadkowie oczywiście muszą pozostawać pod pewnego rodzaju "kontrolą", bo inaczej Igor dostawałby od nich niezliczone ilości jedzenia i z pewnością byłoby ono nieodpowiednie dla dzieci. Ponadto nawet na sekundę nie korzystałby z własnych nóg, a jedynie byłby noszony w każde miejsce i dostawał do rąk każdą rzecz, na jaką miałby ochotę, włącznie z okularami dziadka i jego telefonem komórkowym - nie wiem czy to marzenie każdego dziecka, ale Igora na pewno tak i zawsze się ono spełnia. Co ciekawe - moich okularów dzieć nie tyka, bo wie, że nie ma takiej opcji. Czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie. Obie strony są przeszczęśliwe, a ja nic na tym nie tracę. Niech zatem trwają w swojej nierównej relacji ;)
Już nie wspomnę o tym, że dziadkowie odkrywają w mig wszystkie nowe umiejętności dzidzioła, co zawsze potwierdza jego wyjatkowość oraz niezwykły geniusz. W ich oczach jest też najbardziej grzecznym dzieckiem świata (dobrze, że dziadkowie nie widzą tych stert przewróconych rzeczy i wyrwanych zabezpieczeń z szafek) i należy mu się każdy prezent, a plany co do jego przyszłości oraz sukcesów nie mają granic. Dziadkowie kochają go tak mocno, że aż trudno mi to ogarnąć, ale jest to niesamowicie wzruszające. Muszę przyznać, że u nas dziadkowie, a w szczególności wspomniany dziadzia, zdają egzamin na 6 z plusem, a Igor będzie miał chyba nawet fajniejsze wspomnienia niż ja.
Na koniec zostawię Was ze słowami Ewy, mamy ponad rocznego Alka, która najlepiej podsumowuje myśl zawartą w tytule posta:
"Zaniosłam syna dzisiaj do moich rodziców na godzinę, bo chciałam chałupę
ogarnąć. Idę po niego, a on siedzi u dziadka na kolanach, dziadek
na głowie ma założoną psią miskę na suchą karmę i się w nią stuka
wałkiem ,a moja mama robi faworki i co chwile mu wysypuje kupkę z mąki,
żeby mógł sobie ją rozsypać po całym stole i podłodze."
Po prostu fajne jest życie z dziadkami :)