Tul swoje dziecko i niech nikt nie wmówi Ci, że to bez sensu


W domach dziecka w oddziałach dla najmniejszych dzieci panuje cisza. To dziwne, bo przecież "normalne" niemowlęta płaczą wiele razy w ciągu doby i w ten sposób sygnalizują swoje najważniejsze potrzeby. Tam maluchy nie wołają, bo wiedzą, że i tak nikt nie przyjdzie, by je utulić. 

System jest stworzony tak, że na dwadzieścioro maleństw przypadają dwie panie. One mają z zadanie nakarmić, przewinąć, podać leki... Nie mogą się rozdwoić i rozczłonkować, by każdemu maluszkowi zapewnić odpowiednią ilość czułości. W bezdusznych rachunkach i przeliczeniach zabrakło już na to środków. Bez tulenia, lulania, kołysania i dotyku najmniejsze dzieci szybko marnieją. Nie są tak ruchliwe, jak ich rówieśnicy, którzy mieli więcej szczęścia i urodzili się w kochających rodzinach. Nie wodzą wzrokiem... a część ich mózgu, która odpowiada za empatię nie ma szans na prawidłowy rozwój. Z czasem ich ciało broni się przed brakiem czułości i same wprawia się w wahadłowy ruch, co później zostanie nazwane chorobą sierocą. 

Są jednak miejsca, gdzie takim porzuconym dzieciom daje się szansę na poczucie bezpieczeństwa i miłości. Jedno z nich powstało w Łodzi (moim mieście, więc piszę to z dumą). Mowa o "Tuli-Luli", o którym ostatnio sporo mówi się w mediach, choć ośrodek działa od kilku miesięcy. To taki zastępczy dom dla osieroconych dzieci, które trafiają tam od pierwszych dni swojego życia. Maluchy są tam nie tylko otoczone specjalistyczną opieką m.in neurologa, psychologa rozwojowego czy pediatry, ale przede wszystkim troską i czułością, którą otrzymują od stałych opiekunów. Wśród nich są też wolontariusze, którzy przychodzą, by stworzyć dla tych maleństw namiastkę prawdziwego domu, takiego w którym bliscy noszą, kołyszą i otaczają czułością. I wiecie co? To jest jedna z najbardziej pozytywnych rzeczy jaką ostatnią usłyszałam. Słuchałam jak szefowa ośrodka opowiada o inicjatywe "Tuli-Luli" i o tym jak pierwsi podopieczni w pozytywny sposób się zmieniają pod wpływem troski i dotyku - zaczynają wesoło kopać, ruszać się i....płakać...wtedy rosło mi serce. Jednocześnie pękało na myśl o tych okruszkach, które rodzice porzucili zaraz po urodzeniu. 

I wiecie co jest w tym wszystkim najważniejsze? By niemowlę wyrosło na szczęśliwego człowieka nie wystarczy zapewnić mu wszystkich podstawowych potrzeb i odłożyć do łóżeczka. 

To noszenie, przytulanie, o którym mówi się często - nie rób tak, bo przyzwyczaisz - jest jak magia! 

Bez niego nie ma szczęśliwych ludzi. Więc, proszę - nie słuchajcie tych bredni i noście! Przytulajcie ile tylko dusza i serce zapragnie, bo tak trzeba. A pewnego dnia i tak maluch zejdzie z Waszych rąk i pogna w świat z odwagą. Zrobi tak, bo będzie czuł się ważny i kochany. A to właśnie naszą rolą jest kochać dzieci. Najbardziej jak tylko potrafimy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz