Już nie marudzę. Działam!


Po blisko dwóch latach od startu mojego biznesu, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wykorzystuję pełnię swoich możliwości. Wcześniej coś ciągle mnie blokowało. Teraz już wiem, że była to moja głowa. Negatywne myślenie powodowało paraliż i odkładanie trudnych decyzji "na później". Teraz po prostu wolę działać.

Zawsze byłam pewna, że robienie czegokolwiek na "wariata" do niczego dobrego nie prowadzi. Wolałam dobrze się przygotować, sporządzić solidny plan i zwyczajnie się zabezpieczyć. To niby brzmi logicznie, gdyby nie tysiąc myśli, które kołatały się w mojej głowie. Począwszy od zwykłego:
Nie jestem zbyt dobra
Mam za mało doświadczenia  
Muszę się douczyć/dowiedzieć/przetestować

 Po pewnie dobrze Ci znane:
Jestem dobra, więc mnie znajdą
Nie ma sensu się wychylać 

Sens powyższego myślenia zweryfikował mój biznes. Jestem typem, który woli dłubać i rzeźbić coś w ciszy i samotności, by pokazać światu dzieło, które jest idealne. Problem polega na tym, że dzieło nigdy idealnym nie będzie, a przynajmniej na pewno nie w moim przekonaniu. Mogłabym, więc zamknąć się z laptopem przy biurku, napisać kolejne dziesiątki tysięcy znaków i uznać, że to nadal za mało. Piętrzące się publikacje, które składały się na moje portfolio też nie były wystarczające. Wreszcie klienci, którzy dawali mi pozytywne referencje, to było też nic, bo przecież inni robią więcej i lepiej. Zatem wolałam poczekać z pokazaniem się światu i liczyłam, że ktoś zrobi coś za mnie. A to, jak wiadomo - zwykle nigdy nie nadchodzi. 

Marnowałam czas

W międzyczasie miałam poczucie, że świat rzuca mi ciągle kłody pod nogi. Albo nie miałam kiedy pracować, bo w domu byłam non stop z chorym dzieckiem, które potrzebowało mojej uwagi. Albo gdy już udało mi się coś zrobić, to klient spóźniał się z opłaceniem faktury. Na koncie cały czas widziałam pustki, a jedynie rosła sterta rachunków do zapłacenia, z którymi dla odmiany - ja nie mogłam zwlekać. 

Kryzys

W pewnym momencie dopadł mnie kryzys. Podczas gdy znajomi awansowali, ja walczyłam ze sobą, brakiem czasu i nieopłaconymi fakturami od klientów. Zżerała mnie własna ambicja. Miałam poczucie, że zmarnowałam swój czas i powinnam raczej rzucić to wszystko w cholerę. W końcu zrozumiałam, że dłużej nie mogę czekać i wtedy nastąpił przełom. Uznałam, że muszę postawić wszystko na jedną kartę i po prostu zacząć działać. Zacisnęłam zęby, zaczęłam wychodzić z ofertą, uzupełniłam portfolio i skorzystałam z poleceń od stałych klientów. W tym czasie zakończyła się też jedna z moich stałych współprac, ale jednocześnie posypały się zapytania o kolejne.To był przełom. 

Nagle w kalendarzu zaczęło brakować mi wolnych terminów, a zlecenia zaczęłam planować z tak dużym wyprzedzeniem, że nie tylko mogłam czekać na płatności od klientów, ale pozwolić sobie na zgromadzenie rezerwy finansowej. W mojej głowie zaczęły pojawiać się pomysły i plan na działanie, na promocję i zmianę strategii prowadzenia mojego biznesu. Zrezygnowałam z usług, które i tak nie znajdowały zainteresowania, zmieniłam ofertę i cennik na wyższy, który o dziwo nie odstraszył klientów. Zaczęłam to wszystko wcielać w życie - krok po kroku. Może nie na wariata, ale bez zbędnego czekania, dłubania i zamartwiania się. Po prostu zrozumiałam, że zamiast załamywania rąk, lepsze jest działanie i zwykła wiara we własne możliwości. A kryzysy mniejsze i większe mogą pojawić się wszędzie - zarówno w prowadzeniu biznesu, jak i na etacie.

Dziś mogę, więc otworzyć szampana, nawet nie z tego powodu, że udało mi się wyjść z kryzysowej sytuacji. Wygrałam ze swoimi słabościami, więc pokonałam największego demona. Może moja historia trafi do Ciebie, w najgorszym momencie prowadzenia własnego biznesu lub ważnego projektu. Sprawdź na ile sytuację sprowokowałaś sama i ile możesz jeszcze włożyć w budowanie swoich marzeń. Jeśli uznasz, że jeszcze warto walczyć - zrób to! Nie czekaj.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz